Upajamy się wygraną Widzewa na inaugurację Fortuna 1. Ligi. Sporo rzeczy nas cieszy.
Zdajemy sobie sprawę, że za tydzień możemy być w o wiele gorszych humorach, bo nie jest tak, że Widzew będzie wygrywał mecz za meczem, do tego w efektownym stylu. Ale tak dawno nie cieszyliśmy się z dobrego meczu drużyny z al. Piłsudskiego i zwycięstwa, że chcemy się tym ze wszystkimi dzielić. Widzew pokonał Sandecję Nowy Sącz i na kilka rzeczy zwróciliśmy uwagę. Co nas cieszy najbardziej?
Oczywiście samo zwycięstwo. Poprzedni sezon Widzew zaczął od wysokiej porażki 1:4 z Radomiakiem i wtedy byliśmy w fatalnych humorach. Teraz czerwono-biało-czerwoni zaczęli ligę znakomicie.
Pisaliśmy już, że na wygraną różnicą trzech goli Widzew czekał ponad rok. Trzy gole w jednym meczu strzelił w minionym sezonie tylko raz.
W piłce nożnej chodzi o to, by atakować – niby oczywiste, ale nie brakuje trenerów, którzy przede wszystkim stawiają na defensywę i zadowalają ich zwycięstwa 1:0. Wygląda na to, że Janusz Niedźwiedź do takich trenerów nie należy i ofensywną grę wpaja swoim piłkarzom. Zaimponowało nam, że nawet, kiedy Widzew prowadził 3:0, to drużyna dążyła do zdobycia kolejnych bramek.
To jeszcze nie był gola z akcji, chociaż Paweł Tomczyk miał dwie dobre okazje, ale gol z rzutu karnego. Pamiętamy jednak aż za dobrze, że 22-latek i z tym miał problemy w poprzednim sezonie. Teraz znów podszedł do jedenastki pewnie ją wykorzystał.
Paweł Zieliński zaliczył asystę i dobrze spisywał się w defensywie. Karol Danielak zdobył gola i mógł kolejne. Inni nowi też dali radę, dobrze wprowadzili się do zespołu.
Rywalizacja o miejsce w składzie, jeśli oczywiście odbywa się na zdrowych zasadach, zawsze jest czymś dobrym. A w Widzewie taka rywalizacja jest. Trener Niedźwiedź tak naprawdę na kilku pozycjach ma po dwóch piłkarzy, np. na swoją szansę czekają dwaj środkowi obrońcy Daniel Tanżyna (w końcu kapitan) oraz Tomasz Dejewski, który przecież nie przyszedł do Widzewa po to, by siedzieć na ławce. Bardzo ciekawie zapowiada się rywalizacja w środku pola, bo tylko z ławki na boisko wchodzili Juliusz Letniowski i Abdul-Aziz Tetteh. Obaj to gracze, którzy nie tylko powinni grać w pierwszym składzie, ale też powinni nadawać ton grze Widzewa.
Widzew wyszedł na Sandecję trójką stoperów i dwójką wahadłowych, którzy wracali do defensywy, a gdy było trzeba, to atakowali. Mieliśmy wątpliwości, czy się to uda, bo Widzew tak ustawiony nie grał od bardzo dawna. Podobnego ustawienia próbował jeszcze Radosław Mroczkowski i wychodziło to różnie. Teraz było naprawdę dobrze.
To często bardzo groźna i skuteczna broń, ale Widzew dawno z niej nie korzystał. W poprzednim sezonie trener Enkeleid Dobi twierdził wręcz, że tylko słabi stawiają na stałe fragmenty gry. Później zmienił zdanie, ale niewiele to dało. W niedzielę Widzew trenera Niedźwiedzia dwa razy zaskoczył przeciwników po ewidentnie ćwiczonych zagraniach. Zaraz na początku widzewiacy świetnie rozegrali rzut rożny, ale Paweł Zieliński minimalnie chybił. Udało się trochę później po rzucie wolnym. Mateusz Michalski podał do Zielińskiego, a ten idealnie dośrodkował na głowę Michała Grudniewskiego. To całkowicie zaskoczyło rywali i padł gol. – Mieliśmy mało czasu na stałe fragmenty gry – twierdzi trener Widzewa. Ale już się coś udało.
Pod koniec spotkania Niedźwiedź wprowadził na boisko trzech 19-latków. Nie mieli wiele czasu, by się pokazać, ale tę zmianę traktujemy symbolicznie jako pokazanie, że młodzieżowcy nie są w tej drużynie tylko dlatego, że taki jest wymóg. Naszym zdaniem trener Widzewa chciał im pokazać, że są ważnymi członkami tej drużyny i jeszcze będą potrzebni.
Tęskniliśmy za kibicami na trybunach, za ich dopingiem. Atmosfera w niedzielę była świetna.