Mecze z ŁKS-em były dla mnie po prostu czysto sportową rywalizacją. Nie miałem żadnych uprzedzeń ani do klubu rywala, ani do któregoś z piłkarzy. W ŁKS-ie napięcie było zawsze trochę większe – wspomina były piłkarz Widzewa Łukasz Broź.
Jak wspomina pan derby Łodzi? Czy rzeczywiście były to mecze szczególne?
– Mówiąc kolokwialnie: „napinka” zawsze była. To jednak zupełnie inne mecze, niż te zwykłe ligowe. Od razu po ostatnim meczu myślało się i rozmawiało już tylko o derbach Łodzi. W ogóle wszędzie było czuć, że się zbliżają. Gazety sportowe pisały tylko o tym, kibice zaczepiali i mówili, jak bardzo im zależy, byśmy w tym spotkaniu koniecznie wygrali. Adrenalina zawsze była większa także już wtedy, gdy wychodziliśmy na boisko. Nie trzeba było nas dodatkowo motywować. No i stadiony były zazwyczaj pełne, a doping wyjątkowo głośny. Czuło się na długo przed derbami i w ich trakcie, że to mecz szczególny. Inna temperatura.
Pamięta pan swoje derby?
– W kilku brałem udział. Były remisy i wygrane. Była też nasza porażka na ŁKS-ie 0:2 [Broź był wtedy w Widzewie, ale w derbach nie zagrał – przyp. ŁS]. Oczywiście najlepiej pamiętam zwycięstwo na stadionie rywala 4:1 i moją bramkę, jedyną w derbach. Takie rzeczy zapamięta się na zawsze. Super uczucie.
Jak świętowaliście zwycięstwa w derbach?
– Już nie pamiętam (śmiech). Pamięć mam dobrą, ale krótką. Na pewno po takich meczach spotykaliśmy się u kogoś w domu w kilkanaście osób i było świętowanie.
Jeszcze starsi widzewiacy, z lat 80., opowiadają często, że z ełkaesiakami poza boiskiem się wręcz przyjaźnili. Jak było z waszym pokoleniem? Może u was to była wrogość?
– Mogę mówić za siebie – mecze z ŁKS-em były dla mnie po prostu czysto sportową rywalizacją. Nie miałem żadnych uprzedzeń ani do klubu rywala, ani do któregoś z piłkarzy. Po prostu graliśmy z nimi w piłkę i chcieliśmy zrobić wszystko by wygrać. Dla siebie i dla kibiców, bo wiedzieliśmy, jak bardzo im na tym zwycięstwie zależy. Z tego co pamiętam, to w ŁKS-ie napięcie było zawsze trochę większe. Była jakby trochę zawiść, może lekka wrogość do Widzewa. Dało się to odczuć na mieście, gdy spotykało się któregoś z piłkarzy rywala. Z mojej strony nie było wrogości, ale przyjaźni też nie było. Ja chciałem po prostu wygrać. A potem kumplowałem się z byłymi piłkarzami ŁKS-u w innych klubach, w których grałem później.
W Widzewie pracował pan z wieloma trenerami. Niektórzy prowadzili was w derbach. Motywowali was jakoś szczególnie akurat na ten mecz?
– Michał Probierz na pewno (śmiech). On motywował. Ale prawda jest taka, że nie trzeba było wiele mówić – omówienie taktyki, skład i jazda. Każdy wiedział, jaki to mecz i wielkie przemowy nie były potrzebne.
Łukasz BroźReklama
Kto jest faworytem niedzielnego meczu?
– Życie i boisko pokazały, że tabela w dniu derbów nie ma znaczenia, bo wszystko się może zdarzyć. Oczywiście Widzew jest w lepszej sytuacji, na pewno mentalnie jest na lepszej pozycji, bo idzie mu bardzo dobrze, drużyna jest w formie i lideruje pierwszej lidze. Ale ŁKS też dopiero co wygrał bardzo ważny mecz z Arką Gdynia, więc nie jest tak, że na Widzew przyjeżdża słabeusz. Stawiałbym na gospodarzy, ale muszą być czujni. Oczywiście trzymam kciuki za Widzew. By wygrał, powiększał przewagę w tabeli i wywalczył awans.
Ogląda pan mecze Widzewa?
– Ostatnio nie miałem czasu. Bywało tak, że moje mecze nakładały się ze spotkaniami Widzewa. Ale wyniki śledzą i derby Łodzi też chcę obejrzeć.
No właśnie, wciąż pan gra.
– Historia zatoczyła koło i wróciłem do klubu, z którego wyruszyłem w Polskę. Jestem w Mamrach Giżycko, czyli w domu. I bardzo przyjemnie jest być u siebie. Idzie nam w kratkę w trzeciej lidze – na wyjazdach zdobywamy punkty, u siebie nie idzie nam najlepiej.
To dla pana już tylko zabawa?
– Na pewno nie. Trudno mówić, że to całkowicie profesjonalny sport, bo większość chłopaków normalnie pracuje. Ale na pewno nie jest tak, że tylko się bawimy. Chcemy wygrywać i grać dobrze. Na mnie też patrzy się inaczej.
Jest pan przecież czterokrotnym mistrzem Polski.
– No właśnie. Wciąż trzeba się pokazywać z jak najlepszej strony. Nie wypada grać słabo, więc bardzo się staram.
Mówił pan o pracy – pan szykuje się do pracy trenera.
– Zrobiłem właśnie licencję UEFA B i szykuję się do A. Chcę być trenerem, ale czy nim będą, to życie pokaże. Na pewno ciągnie mnie w tę stronę. Obserwowałem przy pracy wielu trenerów, wiele rzeczy robiłbym inaczej niż oni. Mam swoje pomysły i przemyślenia. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na razie zaczynam, prowadzę indywidualne i grupowe treningi dla dzieciaków, uczę się.
Może kiedyś poprowadzi pan Widzew w derbach…
– Jestem sobie to w stanie wyobrazić, ale póki co myślę o teraźniejszości. Zobaczymy, co czas przyniesie.
Łukasz Broź przez siedem lat (2006-2013) był piłkarzem Widzewa, m.in. jego kapitanem. Spadał z nim z ekstraklasy i do niej wracał. Z łódzkiego klubu odszedł do Legii Warszawa, z którą sięgnął po cztery mistrzostwa i trzy Puchary Polski.