Widzew to jeden z nielicznych klubów PKO Ekstraklasy, który nie ma długów. – Kibice zwykle się niecierpliwią, chcą sukcesu za wszelką cenę. Ale czasem warto poczekać. Widzew to dziś biznes stabilny, zdrowy i przejrzysty, a takie biznesy przyciągają inwestorów – mówi Łódzkiemu Sportowi analityk finansowy.
Kilka dni temu piłkarze Pogoni Szczecin rozpoczęli przygotowania do wiosennej części rozgrywek. Nic w tym nadzwyczajnego, tak samo było w innych klubach ligi. Ale piłkarze Pogoni tylko potruchtali po boisku i z niego zeszli. To już nietypowe. To forma protestu, bo w klubie są opóźnienia w wypłatach. Na razie nie bardzo wiadomo, skąd miałyby się znaleźć – niemałe – pieniądze, by sprawę rozwiązać.
W Szczecinie liczyli, że klub przejmie biznesmen Alex Haditaghi, ale nic z tego nie wyszło. Pewnie nie byłoby tych problemów, gdyby nie kreatywna księgowość władz Pogoni. W budżecie wpisano bowiem zyski ze zdobycia Pucharu Polski, tyle że zespół go nie zdobył. W finale przegrał z Wisłą Kraków. W excelu zostały liczby, których nie przełożyły się na pieniądze na klubowym koncie.
O Pogoni już rok temu mówił Tomasz Stamirowski, większościowy udziałowiec Widzewa. – Chciałbym grać o mistrzostwo i mieć lepszych graczy, ale nie stać nas na casus Pogoni Szczecin. Rok temu fantastycznie grała, wcześniej dostała 11 mln euro za Kozłowskiego, dzięki czemu zbudowała przestrzeń m.in. do pozyskania Grosickiego. Ale te pieniądze się skończyły. Obejrzałem konferencję Pogoni o finansach i usłyszałem, że klub ma 28 mln zł straty. To poziom bardzo niebezpieczny dla każdego klubu. Nie jesteśmy zestresowani milionową kwotą, ale już 28 milionów to naprawdę jest bardzo dużo. Każdy klub ma taki próg, a niektóre idą po bandzie – mówił w rozmowie z Bartłomiejem Stańdą z portalu Sektor Widzew.
Dodał, że największe straty mają kluby należące do miasta. – W okolicach 100 milionów, a nawet więcej. To coś, co trudno zaakceptować – dodał. Prorok? Czy dobry i przewidujący finansista?
Pogoń to najświeższy przykład. Ale niejedyny. Kilka dni przed Nowym Rokiem PZPN zawiesił licencję Lechii Gdańsk. Na tę chwilę drużyna nie mogłaby więc grać, na klub nałożono też zakaz transferowy i uniemożliwiono rejestrację nowych zawodników. Klub utracił bowiem płynność finansową. Lechia nawet nie odwołała się od tej decyzji, działacze szukają na gwałt pieniędzy, by zasypać dziurę.
CZYTAJ TEŻ: Forbes docenił Tomasza Stamirowskiego. Właściciel Widzewa w prestiżowym gronie
Pogoń, Lechia… Jest tego więcej. Z opublikowanego w ubiegłym roku klub Śląsk Wrocław sprawozdania finansowego wynikało, że na koniec 2022 r. strata spółki wyniosła 20,62 mln zł i w ciągu roku wzrosła o ponad 6,5 mln zł. A właścicielem klubu jest miasto (99,47 procent). To Śląsk mógł mieć na myśli Tomasz Stamirowski. I miasto wciąż dofinansowuje klub w różnych formach, bo bez tego ten zapewne by upadł. Słychać coraz więcej głosów, że to patologia.
Właścicielem Górnika Zabrze też jest urząd miasta i klub też oczywiście jest na minusie. Władze miasta szukają chętnego, by Górnika sprzedać.
Problemy ma też Piast Gliwice. Miesiąc temu pisaliśmy o tym, że mistrz Polski z 2018 roku ma 33 miliony złotych długów. W ubiegłym tygodniu rada miasta zdecydowała o przekazaniu 14 milionów na pomoc swojej drużynie. Takich sytuacji w całej Polsce jest wiele.
“Gdyby kluby Ekstraklasy były samolotami, w ich kokpitach aż świeciłoby się od kontrolek ostrzegawczych. Zadłużenie w średniej wysokości 43 milionów złotych, roczna strata niemal 17 milionów, do tego w zdecydowanej większości ujemny kapitał własny i niekorzystne podstawowe wskaźniki ekonomiczne” – pisał w ubiegłym roku branżowy portal Forbes.
Na temat sytuacji finansowej polskich klubów wypowiedział się też dla Przeglądu Sportowego analityk finansowy Jakub Szlendak. Zauważył, że niemal każdy klub PKO Ekstraklasy w ostatnich dwóch latach obrotowych kończył ze stratami. Podano przykład m.in. Rakowa Częstochowa, który sięgnął po mistrzostwo przed Jagiellonią Białystok. W sezonie 2021/2022 Raków zanotował straty w wysokości 19,59 mln zł, a rok później kwota ta wzrosła i było to już 35 mln zł.
– Wiele klubów żyje ponad stan, wydając środki, których nie są w stanie pozyskać na rynku. Jeśli przychody z praw telewizyjnych, związane z dniami meczowymi i sponsorami, są niewystarczające, trzeba nauczyć się kreować środki na rynku transferowym albo zmniejszyć koszty – zauważył i dodał: – Polskie kluby zarabiają głównie na młodych Polakach i na takich zawodników trzeba odważniej stawiać, jednocześnie wystrzegając się kosztownych wpadek transferowych.
W dwóch ostatnich sezonach na plusie były tylko trzy kluby. Najlepszy z nich to Lech Poznań (+19,34 mln zł), Stal Mielec (+6,39) i Widzew (+2,85). Tomasz Stamirowski nie tylko więc “mądruje” się na ten temat, ale tak też prowadzi klub. Nie wydaje więcej niż ma, nie zadłuża go.
Pozostałe kluby były na minusie, a w przypadku niektórych długi jeszcze rosną. Najgorsza była sytuacja wspomnianego już Rakowa (-34,48 mln zł), potem Pogoni (-27,49), Śląska (-26,84) i Legii Warszawa (-21,03). Na minusie był też ŁKS, którego już w PKO Ekstraklasie nie ma (-9,68). Nowy większościowy udziałowiec klubu z al. Unii Dariusz Melon ma jednak ambicję, by wyprowadzić finanse spółki na prostą.
CZYTAJ TEŻ: Widzew z wydarzeniem roku. Wygrana z Legią czy wyjazd kibiców?
– Strata w przypadku klubu piłkarskiego nie jest niczym niespotykanym, a nawet – można powiedzieć, że to niestety standard. Jednak inaczej odbiera się stratę, która pojawia się co kilka lat z powodu słabszego roku czy w wyniku dużych inwestycji w majątek klubu, niż wtedy, kiedy pieniądze pochłania bieżąca działalność i nie zostaje z nich nic trwałego – mówił Jakub Szlendak w PS dodając, że ewentualne zyski na koniec sezonu w dużej mierze zależą od tego, czy uda się spieniężyć jakiegoś zawodnika.
Dla wytrawnych finansistów wieści o kłopotach Pogoni, Lechii, Śląska i innych klubów nie są żadnym zaskoczeniem. Śledząc sprawozdana finansowe tych klubów, spodziewali się, że te idą na ścianę. I tak się właśnie dzieje. Przykład Lecha, a także Widzewa pokazuje, jak ważna dla kubu jest stabilność finansowa i zdrowe finanse.
Nie bez powodu też coraz głośniej mówi się o tym, że swoje zaangażowanie w Widzew może zwiększyć Panattoni i Robert Dobrzycki, jeden ze współwłaścicieli tej firmy. – Potencjalni inwestorzy interesują się biznesami stabilnymi, zdrowymi i przejrzystymi. Widzew jest takim biznesem – tłumaczy nam jeden z analityków finansowych z Łodzi. – Kibice często się niecierpliwią, chcą sukcesu szybko. Oczekują, że szefowie klub postawią wszystko na jedną kartę, zaryzykują. Przykład Widzewa pokazuje, a może pokazać dobitnie już wkrótce, że warto chwilę poczekać. Biorąc pod uwagę zasłużone polskie kluby, to Widzew jest jednym z nielicznych, który ma zdrowe finanse. To przyciąga inwestorów i to jest zasługa ludzi, którzy nim kierują. Teraz wystarczy dolać paliwa i ruszyć do przodu.
PanattoniPKO EkstraklasaRobert DobrzyckiTomasz StamirowskiWidzew Łódź