Widzew zakończył sezon w fatalnym stylu. Gdyby nie utrzymanie, które zapewnił sobie w rundzie jesiennej, musiałbym napisać, że była to najgorsza runda wiosenna w XXI wieku, a nawet w historii klubu.
Podsumowując pierwszy sezon po awansie, trzeba zacząć od szukania pozytywów. Kilka można znaleźć, zaczynając od sponsorów, którzy hojnie wsparli klub, przez kibiców (też sponsorów), wypełniających stadion po brzegi, kończąc wreszcie na najważniejszym – pozostaniu w ekstraklasie. Podobno też – jak podkreślają zwolennicy poprzedniego prezesa – Widzew jest świetnie przygotowany organizacyjnie do gry na najwyższym poziomie. Do tego jeszcze jednak wrócę w tym felietonie…
W klubie sportowym najważniejszy jest jednak sport, a tutaj niestety powodów do optymizmu nie widać. W rundzie wiosennej Widzew zdobył 12 punktów, co jest trzecim najgorszym wynikiem w lidze. Pobił przy tym niechlubny rekord kolejnych porażek na swoim boisku, grając z meczu na mecz gorzej. Gdyby nie szczęśliwa wygrana z Miedzią w Legnicy (przed strzeleniem gola gospodarze mogli, a nawet powinni prowadzić) czy równie szczęśliwy remis w Płocku (obaj rywale to spadkowicze), nastroje dziś byłyby naprawdę dramatyczne.
Co było przyczyną aż tak dramatycznej degrengolady (mocne słowo, ale inaczej nie nie można tego nazwać)? Nie wiem… W wymienionych wcześniej przypadkach klub był w fatalnym stanie organizacyjnym, piłkarze nie dostawali pieniędzy, brakowało nawet na opłacenie wyjazdów. Teraz było wszystko, oprócz wyników. Nie przyjmuję do wiadomości, że wpływ na porażki miały kontuzje, bo one są częścią sportu, zwłaszcza tak kontaktowego i fizycznego jak piłka nożna. Zastanawiające jest to, że w sztabie szkoleniowym nie wyciągnięto wniosków sprzed roku, kiedy runda rewanżowa w wykonaniu Widzewa też była bardzo słaba.
Doszło do tego, że wspaniały doping kibiców nie był w stanie podbudować zawodników, by w spotkaniu z Koroną Kielce oddali przynajmniej jeden celny strzał na bramkę, kolejni rywale przyjeżdżali na widzewski stadion po pewne punkty, a gospodarze występowali w roli bezradnych chłopców do bicia. Można wymyślać nie wiem jakie usprawiedliwienia, ale gdy drużyna przegrywa w fatalnym stylu, a wszyscy piłkarze grają źle lub bardzo źle, winny jest trener. Owszem, zimą kadra nie została wzmocniona, ani nawet uzupełniona, później nie mogła podobno trenować na normalnych boiskach, jednak od kilku tygodni warunki były już zwyczajne. A wyniki coraz gorsze…
Jest jeszcze jeszcze jedna bardzo niepokojąca rzecz – w Widzewie nikt w tym sezonie nie zrobił postępu, a większość zawodników cofnęła się sportowo. To kolejny zarzut do trenera. Gdybym klub musiał dziś ratować budżet transferami, obawiam się, że na wielkie wpływy nie mógłby liczyć, być może nawet na żadne. Bo przy szacunku dla postawy i dokonań Bartłomieja Pawłowskiego, najlepszego zawodnika Widzewa w tym sezonie, czy Marka Hanouska, ich czas na rynku transferowym już raczej minął. Może ktoś skusiłby się na Henricha Ravasa, ale kokosów z tego by nie było… Niestety, zarobić nie byłoby na kim. Wszystko to pokazuje, jak wielkie zmiany są dziś konieczne, by w nowym sezonie uniknąć (tak!) spadku, bo o drugą tak szczęśliwą rundę, jak jesienna w 2022 roku, będzie niezwykle trudno.
Na koniec przypomnę to, o czym pisałem kiedy w “Łódzkim Sporcie”. Że w Widzewie za szybko robi się z ludzi herosów, a to nie pomaga w rozwoju. Zakończony sezon był niestety kolejnym tego przykładem. Wystarczyło poczytać social media, by dowiedzieć się, że Janusz Niedźwiedź był najlepszym kandydatem na następcę Czesława Michniewicza w reprezentacji, a Rakowa Częstochowa miało nie być na niego stać. Ernesta Terpiłowskiego wciskano do kadry seniorów na nawet Juventusu Turyn, a po Jordiego Sancheza miała ustawiać się kolejka chętnych. Weryfikacja przyszła szybko i okazała się bardzo przykra. Może określenie spalona ziemia jest za mocne, jednak o optymizm trudno…