ŁKS przegrał z Jagiellonią Białystok aż 0:6. To najwyższa porażka beniaminka w tym sezonie, którego tylko cud uratuje przez spadkiem z PKO BP Ekstraklasy.
Przy dużej części bramek dla rywala był bez szans, ale w paru sytuacjach mógł też zrobić więcej. Chociażby przy golu Dominika Marczuka, kiedy to dał się przelobować z dalekiej odległości.
Przywykliśmy już do tego, że Głowacki jest obrońcą, który… fatalnie broni. Nie byliśmy więc zdziwieni, gdy raz po raz dawał się omijać piłkarzom Jagiellonii.
Fatalnie się ustawiał Azer tego dnia. Dzięki jemu katastrofalnemu ustawieniu ofensywni piłkarze Jagiellonii mieli hektary wolnego miejsca pod bramką Bobka.
Grał tak jakby był w jakimś zwolnionym tempie. Kompletnie nie nadążał za napastnikami Jagiellonii.
W pierwszej połowie miał kilka udanych interwencji. Później dostosował się do poziomu partnerów.
W pierwszej połowie miał świetną okazję, której nie wykorzystał. Nie dziwi to, że został zmieniony już w przerwie.
Hiszpan był jedynym piłkarzem ŁKS-u, któremu faktycznie chciało się w tym meczu. Jakiekolwiek dobre momenty łodzian zaczynały i kończyły się zagraniami Ramireza. Gdyby reszta jego kolegów grała chociaż w połowie tak dobrze, jak on…
Jego czerwona kartka to jeden z głównych powodów, dla których ŁKS przegrał z Jagiellonią tak wysoko.
Już po sierpniowych derbach Łodzi pisaliśmy o nim “człowiek-faul”. Od tego czasu nic się nie zmieniło.
W pierwszej odsłonie jeszcze coś próbował. W drugiej zasłynął z cudownych zagrań do rywali.
Nie wygrał chyba ani jednego pojedynku główkowego z obrońcami Jagiellonii. To chyba mówi samo za siebie. Na dodatek był też bardzo niechlujny.
W poprzednich spotkaniach zaliczał znakomite, dynamiczne wejścia z ławki. Tym razem się nie udało. Zupełnie bezproduktywna zmiana.
Miał dać ŁKS-owi impuls po wejściu z ławki. Dał go Jagiellonii, bo to po jego nieprzepisowym zagraniu ręką we własnym polu karnym “Jaga” dostała rzut karny.
Próbował, ale gry ŁKS-u nie zbawił.