Były reprezentant kraju w zespole ŁKS Łódź grał przez 2,5 roku. Choć w tym czasie w klubie się nie przelewało, dobrze wspomina ten czas. – Niemal każdy zawodnik utożsamiał się z ŁKS. Choć byliśmy z różnych miast, czuliśmy się jak jego wychowankowie – mówi były obrońca.
Jak wspomina pan pobyt w ŁKS?
Tomasz Hajto: Bardzo dobrze. Wciąż mam sentyment do tego klubu. Przychodząc do ŁKS, po pobycie w Anglii, nie spodziewałem się, że jako beniaminek tak bardzo namieszamy w lidze. W rundzie jesiennej wygraliśmy przecież z Legią Warszawa, Wisłą Kraków, zremisowaliśmy z późniejszym mistrzem Zagłębiem Lubin. Po pierwszej rundzie mieliśmy tylko trzy punkty straty do drugiego miejsca. Niestety w przerwie zimowej odeszło kilku piłkarzy i wiosną nie było już tak dobrze, choć dwa pierwsze mecze wygraliśmy. Mimo wszystko dziewiąte miejsce, w tej biedzie, należy uznać za niezły wynik.
Sportowo było nieźle. Organizacyjnie zdecydowanie gorzej
ŁKS nie miał szczęścia do działaczy. Pieniądze często były bezmyślnie wydawane. Pamiętam okres, że po treningu nie było można się wykąpać, bo nie było ciepłej wody. A na zewnątrz minusowa temperatura. Brakowało pieniędzy na wiele potrzebnych rzeczy. Gdyby ŁKS był lepiej zarządzany, z pewnością byłby teraz w innym miejscu. Jako zespół nigdy jednak nie narzekaliśmy, tylko robiliśmy swoje. ŁKS to specyficzne miejsce. Taki rodzinny klub. Czuliśmy się w nim jak wychowankowie. Mogliśmy też liczyć na wsparcie ze strony kibiców.
W jaki sposób?
Gdy sytuacja finansowa klubu była tragiczna, zorganizowali mecz przyjaźni z Zawiszą Bydgoszcz. Na stadion przy al. Unii przyszło wówczas bardzo dużo osób, a dochód ze spotkania przekazano na potrzeby ŁKS. Takich rzeczy się nie zapomina. Na każdym kroku czuliśmy wsparcie z ich strony. Zawsze była chemia między piłkarzami i kibicami.
Z perspektywy czasu jak ocenia pan wyrzucenie ŁKS z ligi w 2009 roku?
Ktoś, wiadomo kto, chciał nas wyrzucić, i do tego doszło. Zadłużenie ŁKS wcale nie było aż tak duże, jak kilku innych klubów, które licencję otrzymały. Później również jakoś nikogo z ligi nie wyrzucano, chociaż długi sięgały nawet ponad 10 milionów złotych. Staraliśmy się walczyć, narobiliśmy sobie wielu wrogów, ale nic to nie dało. Mam wrażenie, że wówczas bardziej na pozostaniu w lidze zależało piłkarzom, niż działaczom. O ówczesnym prezesie to nawet nie chcę mówić. Przygotował taki wniosek, jak sam wyglądał. Więcej o nim nie powiem, bo szkoda na to czasu. Gdyby bardziej się przyłożył, może sytuacja byłaby inna. Chociaż jak wspomniałem wcześniej, raczej staliśmy na straconej pozycji.
Cztery lata musieli czekać kibice ŁKS, by obejrzeć mecz swojej drużyny na centralnym poziomie rozgrywek
Z czego się bardzo cieszę. Miejsce takiego klubu jak ŁKS, jest w ekstraklasie. Życzę łódzkiemu klubowi, żeby znacznie szybciej awansował do pierwszej ligi, niż do drugiej. Jeśli obecni działacze nie popełnią błędów swoich poprzedników, powinno być dobrze.
Fot. Cyfrasport