ŁKS ponownie został rozbity przez Górnika Zabrze. Bramki padały po kardynalnych błędach obrony, kilku piłkarzy kompletnie zawiodło. Są jednak i drobne pozytywy, za sprawą których ten mecz można ocenić nie aż tak źle, jak kompromitację z pierwszego starcia zespołów z Łodzi i Zabrza.
Trudno pisać dobrze o bramkarzu po meczu, w którym dał sobie strzelić cztery gole, ale przy akcjach bramkowych nie mógł zrobić wiele więcej niż zrobił. Gdyby nie on, straconych przez ŁKS bramek byłoby jeszcze więcej. To był kolejny mecz, który potwierdził, że Bobek musi pracować nad tym, by mieć więcej pewności siebie w grze nogami.
Katastrofalny występ. Już sytuacja z drugiej minuty, w której Janża założył mu „siatkę” nie zwiastowała niczego pozytywnego, ale w kolejnych minutach było tylko gorzej. Przy pierwszej bramce Górnika zaliczył „asystę” – zamiast wybić piłkę z pola karnego, zagrał ją przed siebie, wprost na nos Marka Czyża. Podanie było tak dokładne, że zawodnik Górnika nie musiał nawet przyjmować futbolówki, tylko od razu, bez przyjęcia skierował ją do bramki. Dankowski mocno zagubiony był także przy bramce Ennaliego na 2:1. Próba jednoczesnego krycia dwóch piłkarzy – prowadzącego piłkę niemieckiego skrzydłowego i wbiegającego w „szesnastkę” Janży skończyła się tym, że nie przypilnował ani jednego, ani drugiego. Podobnie zachował się przy bramce na 3:1, choć w tym wypadku część odpowiedzialności można zrzucić na jego kolegów, którzy dopuścili do tego, by w tym sektorze boiska rywale mieli aż tak dużo miejsca.
Pewniejszy ze stoperów ŁKS-u. Zwłaszcza w pierwszej połowie sporo miał sytuacji, w których zatrzymywał rywali, blokował ich strzały, wyłączał z akcji gospodarzy Kapralika. Po jednym ze swoich ofiarnych wejść złamał nawet stojącą w narożniku boiska chorągiewkę. W drugiej połowie, podobnie jak koledzy spuścił głowę, zostawiał rywalom zdecydowanie za dużo przestrzeni.
To był jeden z jego gorszych meczów w ŁKS-ie. Był poważnie zamieszany w dwie akcje bramkowe Górnika – w drugiej Ennali ominął go z dziecinną łatwością, a w czwartej przegrał kluczowy pojedynek z Musiolikiem, w konsekwencji którego przed napastnikiem Górnika otworzyła się autostrada do pola karnego Biało-Czerwono-Białych. Te sytuacje nie mówią na szczęście całej prawdy o jego występie – sporo było też sytuacji, w których wygrywał ważne pojedynki i przerywał kontry rywali. Stopera rozliczamy jednak przede wszystkim za zachowanie w kluczowych akcjach meczów, a w nich Mammadov nie stawał na wysokości zadania.
Jeden z lepszych piłkarzy ŁKS-u w sobotnim meczu. Miał co prawda nieco łatwiejsze zadanie niż Dankowski, bo Sekulić i Lukoszek robili na jego skrzydle znacznie mniej wiatru niż operujący po przeciwległej stronie boiska przebojowy Ennali. Na plus można zapisać mu precyzyjne dogrania ze stałych fragmentów gry, które stwarzały zagrożenie pod bramką Bielicy oraz piękną asystę drugiego stopnia przy bramce Ramireza, gdy dograł długie, mierzone podanie do Szeligi. Jego nieobecność w kolejnym meczu (zawieszenie po uzbieraniu czterech żółtych kartek) będzie dla ŁKS-u sporym osłabieniem.
Adrien Louveau to nie Michał Mokrzycki, jeśli chodzi o motorykę, cechy wolicjonalne, wpływ na zespół, umiejętność zdominowania rywala w środku pola. Miał jednak sporo dobrych momentów – włączał się w rozegranie piłki i inicjowaną przez Ramireza grę kombinacyjną, rozprowadzał do kolegów celne podania. Na pewno pozostaje na „szóstce” wyborem znacznie lepszym niż Ceijas.
Niepewny, słaby, elektryczny występ – zbyt wiele strat i nieporadności w rozegraniu piłki. Swoje za uszami miał również w defensywie, zwłaszcza w pierwszej akcji bramkowej Górnika, gdy za wolno dobiegł do ustawionego na dwudziestym metrze Sekulicia, który wrzucił piłkę w pole karne.
W świetnym stylu zwieńczył tydzień, którego pierwszą część spędził w lekarskich gabinetach po bardzo niepokojąco wyglądającym incydencie z meczu przeciwko Lechowi. Był zdecydowanie najlepszym piłkarzem w zespole Marcina Matysiaka. Po raz kolejny potwierdził, że nawet, gdy mecz nie układa się po myśli ŁKS-u bierze odpowiedzialność za grę na swoje barki, dyryguje akcjami zespołu, zaskakując nieszablonowymi rozwiązaniami i zostawia na boisku sporo serca. W pełni zasłużył na bramkę, którą zamknął sobotni występ.
Było po nim widać ciąg na bramkę i boiskową agresję, ale obrońcy rywala skutecznie utrudniali mu życie. Nawet grając słabiej niż w ostatnich meczach, w których strzelał i asystował jak na zawołanie, był jednak jednym z jaśniejszych punktów łódzkiego zespołu.
ŁKS wyglądał dość długo przyzwoicie w środku pola, ale brakowało mu konkretów w polu karnym, czyli w obszarze pracy chorwackiego napastnika z Bośni. Jurić przez większość meczu pozostawał zupełnie niewidoczny.
Podobnie jak Tejan miał sytuacje, w których dobrze się pokazywał, ciągnął akcje zespołu, lecz był skutecznie blokowany przez rywali i z napędzanych przez niego akcji nie wynikały konkrety. Brakowało mu większej aktywności i skuteczności w pojedynkach jeden na jednego w tercji obronnej rywala.
Pojawił się na boisku w miejsce wyjątkowo niemrawego Hotiego i dostosował się do jego poziomu.
Zaznaczył swoją obecność w kilku ofensywnych akcjach, choć miał już mecze, w których będąc na boisku znacznie krócej był w stanie zdziałać na nim znacznie więcej. W doliczonym czasie gry bliski strzelenia gola – niewiele brakowało, by zmieścił piłkę za kołnierzem bramkarza.
Piękne zgranie krzyżakiem do Młynarczyka z 89. minuty, po którym chwilę później sędzia odgwizdał spalonego otwiera i zarazem zamyka listę bardziej konkretnych pozytywów jego występu.
Dobrze zachował się w akcji bramkowej, w której przyjął podanie Durmisiego i celnie dograł do Ramireza. Nie pokazał jednak wiele więcej pozytywnego.
Bezbarwny występ – największym plusem jest to, że tym razem skończył mecz bez kartki.