Postanowiłem napisać o Tomaszu Łapińskim, jednej największych z legend Widzewa. Piłkarzu niezwykłym, odbiegającym od stereotypu, a świadczą o tym zdarzenia, jakich byłem świadkiem, zajmując się przez lata klubem z al. Piłsudskiego.
Czas, kiedy korupcja w sporcie, nie była jeszcze przestępstwem. Rozmawiam z piłkarzem (spoza Łodzi) o kupowaniu meczów, spółdzielniach, zrzutkach, itp. Pytam o Widzew? Słyszę, że obawiają się podchodzić z dwóch przyczyn: po pierwsze, bo gra o najwyższe stawki; po drugie, bo kapitanem jest Łapa, a jego się zwyczajnie boją, bo nie widzą, jak zareaguje.
Mecz wyjazdowy Widzewa. Przegrany. Wychodząc z budynku klubowego, przechodzę obok szatni, w której siedzi Łapa. Sam. Wszyscy inni już poszli do autokaru. Wszedłem do środka, zamknąłem drzwi, na jego prośbę. – Sprzedali mecz za moimi plecami – usłyszałem. Pierwszy raz, a znaliśmy się długo, wyczułem wtedy bezradność kapitana drużyny…
Tomasz Łapiński nie napisał autobiografii. Szkoda, bo jako jeden z nielicznych piłkarzy, nie tylko polskich, nie musiałby korzystać z usług ghostwritera. Gdy jeszcze zawodowo grał, twierdził, że gdyby nie został sportowcem, studiowałby polonistykę. Po zakończeniu kariery, przedwczesnym z powodu kontuzji, był fotografem, komentatorem, felietonistą i wreszcie pisarzem, choć prosi, żeby nazywać go literatem. Wydał powieść “Szmata”, której tematem jest korupcja. Czytałem ją zanim trafiła do wydawnictwa. Wiele postaci rozpoznałem, bo przecież zajmowałem się Widzewem od 1993 roku i znałem może nie całe kulisy, a wiedziałem dużo. Laik by tego nie napisał…
Łapa był piłkarze nietuzinkowym. Jestem przekonany, że dziś byłby jeszcze bardziej doceniany, bo gra w tyłach jeden na jednego jest podstawą taktyki. On dzięki swojej szybkości, a zwłaszcza umiejętności przewidywania (antycypacji) wyprzedził epokę. Za czasów Widzewa Franciszka Smudy wiele razy drużyna grała właśnie w taki sposób. Doceniali to najlepsi i najbogatsi.
W 1999 roku Widzew poleciał zimą do Anglii. Oficjalnie, żeby przygotować się do rundy wiosennej. Nieoficjalnie, żeby sprzedać Łapińskiego. Chętnych było wielu, o czym przekonaliśmy się podczas sparingu z West Ham United. Pojawili się na nim trenerzy czołowych klubów, a najczęściej wymawianym słowem było “Lapinski”. Rozczarowali się bardzo, bo Łapa został w Łodzi z powodu kontuzji, której “doznał” podczas jednego z ostatnich treningów. Doznał w cudzysłowiu, bo do dziś w nią nie wierzę. Dlaczego? “Za granicę wyjadę, jak wrócę z Radomia. Tyle że do Radomia się nie wybieram” – powiedział mi kiedyś (jeszcze przed obozem w Londynie).
Łapiński wygrywa plebiscyty na najlepszego polskiego piłkarza ligowego. Do Łodzi przyjeżdża dziennikarz, żeby zrobić wywiad z laureatem. Byłem akurat w klubie i do dziś pamiętam, jak doświadczony redaktor wyszedł ze spotkania spocony i wręcz sponiewierany. Stwierdził, że z tak trudnym rozmówcą jeszcze nie miał do czynienia. W Łodzi wiedzieliśmy, że Łapie trzeba zadawać pytania konkretne, logiczne, przemyślane. Dziennikarze się go zwyczajnie bali. Nie tylko oni…
Mecz Widzewa z Liteksem w Łoweczu, przegrany 1:4. Było bardzo nerwowo, piłkarze wsiedli do autokaru i czekali na wyjazd na lotnisko, gdzie czekał wyczarterowany samolot. Łapiński przyjechał do Plewen, gdzie mieszkali widzewiacy, specjalnie przygotowanym busem. Trener Grzegorz Lato uparł się, by kapitan wracał z drużyną. Łapa odmawiał.
– Wsiadaj – stwierdził kategorycznie.
– Nie – opowiedział Łapiński.
– Jestem twoim trenerem i każę ci wsiadać – mówił coraz bardziej zdenerwowany Lato.
– Nie.
– Masz wracać z nami.
– Nie.
Lato zrezygnował, Łapiński wrócił samochodem, a tydzień później w rewanżu Widzew wygrał 4:1 i awansował po rzutach karnych.
Łapiński, wtedy zawodnik Legii (rozegrał w niej jeden mecz), zerwał ścięgno Achillesa. W 2003 roku wrócił do gry w Piotrcovii. Gdy rok później Zbigniew Boniek ratował Widzew, Stefan Majewski i Tadeusz Gapiński wymyślili, żeby Łapa pomógł wrócić do pierwszej ligi. – Namów go. Postawimy mu fotel na środku boiska. Będzie sobie z niego wstawał tylko wtedy, gdy rywale będą atakować – słyszałem od Gapińskiego. Nic nie wskórali, bo Łapa zawsze był uparty.
Przypominam to dlatego, że Tomek Łapiński wydał drugą książkę. Nie ma w niej fantazji literackiej, jak w “Szmacie”, ale są wspomnienia i opinie z kilkunastoletniego dystansu. Wspomnienia z Widzewa, z reprezentacji Polski. Szczere, czasami wręcz brutalne. Najbardziej utkwił mi w pamięci eseje o Franciszku Smudzie, dla widzewskich kibiców postaci z brązu. Łapa opisuje dwóch trenerów: z pierwszego i ostatniego okresu w klubie z al. Piłsudskiego. Bardzo różniących się od siebie. Zdradza dylemat, przed jakim stanął w 2018 roku, przed meczem decydującym o awansie do II ligi: wybrać przeszłość czy przyszłość Widzewa?
Książkę można zamawiać TUTAJ