Jesienią ubiegłego sezonu, jeszcze w Fortuna 1 Lidze, Widzew osiągał znakomite wyniki i czarował świetnymi akcjami zespołowymi. Najsłynniejsza z nich to akcja z meczu z GKS-em Katowice w Łodzi. Zanim Mateusz Michalski trafił do bramki rywali, widzewiacy wymienili 14 podań. Ręce same składały się do oklasków.
Takie akcje nie były przypadkiem, powtarzały się. Wynikało to głównie ze stylu gry, jaki przyjął trener Janusz Niedźwiedź. Z początku nawet irytowało, że piłkarze zaczynali budowę akcji od bramkarza, przez obrońców, pomocników, aż do napastników, ale trener Widzewa – mimo krytyki – nie rezygnował. Jakby przewidywał, że w przyszłości to przyniesie skutek. I miał rację.
Widzew nie traci goli (czasem straci piłkę) wyprowadzając ją spod własnej bramki, a robi to coraz lepiej i płynniej. Najlepszy przykład to piątkowy mecz z Miedzią Legnica, gdy widzewiacy przeszli z piłką przy nodze całej boisko wymieniając kilkanaście podań. To ostatnie, autorstwa Bartłomieja Pawłowskiego, było świetne, mierzone co do centymetra i otwierające drogę do bramki Ernestowi Terpiłowskiemu. Niestety finału, jak wtedy z GKS-em, nie było, bo strzał młodzieżowca Widzewa był za słaby i bramkarz odbił piłkę.
Ale na akcję, jaką zrobiła drużyna Niedźwiedzia, można patrzeć do znudzenia.