„Przegrane derby, jeden punkt w kolejnych dwóch meczach, ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy i nadchodzący mecz z Wartą Poznań, która wysysa z rywali radość gry równie skutecznie, jak dementorzy pozytywne emocje z więźniów Azkabanu w historiach o Harrym Potterze. Kibice ŁKS-u nie mają żadnych powodów, by optymistycznie patrzeć w przyszłość” – tak mogłoby się zaczynać wiele artykułów w tym tygodniu, gdyby nie fakt, że Piotr Lasyk aż o 7 minut przedłużył mecz z Pogonią, a Engjell Hoti oddał z 18 metrów strzał godny wychowanka VfB Stuttgart.
„Piękny gol Hotiego pozwolił zapomnieć o przegranych derbach, w meczu z Puszczą na stadionie Cracovii brakło trochę szczęścia i dojrzałości, ale w ŁKS są powody do optymizmu. Ze stadionu im. Władysława Króla łodzianie uczynili twierdzę, co pozwala im zajmować miejsce w szeroko rozumianym środku tabeli, a teraz nadchodzi wielka szansa, by jeszcze bardziej polepszyć nastroje, bo do Łodzi przyjeżdża Warta Poznań, która z dwóch wyjazdów w tym sezonie przywiozła zaledwie jeden punkt” – brzmi znacznie lepiej, prawda? I doskonale pokazuje, jak wiele w futbolu zależy od łutu szczęścia, przypadku, bo przecież prawdopodobieństwo, że piłka po strzale Kosowianina skończy lot w siatce było naprawdę znikome. DLa tych, którzy uwielbiają liczby – zgodnie z prezentowanymi przez Ekstraklasę współczynnik Expected Golas (xG) wynosił 4,54%. To oznacza, że w przypadku strzałów wykonanych z tego miejsca, przy tylu rywalach między piłką a bramką, gol wpada przy 9 strzałach na 200.
Dziewięciu na dwieście.
A jednak uderzenie Hotiego było jednym z tych 9, choć przecież szanse były jeszcze mniejsze, bo współczynnik xG, będący naprawdę wartościową próbą liczbowego opisu tego, co na boisku trudne do zmierzenia, nie bierze pod uwagę emocji związanych z minutą meczu, zmęczeniem strzelca, czy wagą gola. A każdy, nawet kopiący piłkę sporadycznie na orlikach wie, że „noga zmęczona i noga wypoczęta to dwie różne nogi” (tak, wiem, że Hoti nie grał od początku) oraz że bramka zdobyta po komunikacie „kto strzeli ten wygrywa” zapewnia snajperowi lepszy humor niż gol w gierce, w której wynik przestano liczyć, gdy przewaga jednego z zespołów wyniosła ponad 10 bramek.
CZYTAJ TEŻ: Młodzi piłkarze ŁKS-u nie zawiedli
Tak, tak, futbol także dlatego budzi tak wielkie emocje, bo dzieją się w nim rzeczy nieprzewidywalne. Jedno kopnięcie, jedna akcja może całkowicie zmienić bieg czasu i to na każdym szczeblu. Zaczynając z najwyższego szczebla – gdyby Kolo Mbuani pokonał Emiliano Martineza w ostatniej minucie dogrywki finału mistrzostw świata, stałby się herosem po wsze czasy a wiele osób nadal kwestionowałoby wartość Messiego. 6 maja 2009 Andres Iniesta kopnął celnie na Stamford Bridge, a co stało się potem – wiemy doskonale. I nie nie mówię tu o dyskusji o kontrowersyjnym sędziowaniu, bo przecież w całym tym dwumeczu Barcelony i Chelsea wątpliwych gwizdków nie brakowało.
Schodząc na nasze podwórko – do klasyki przeszedł już cytat z prezesa Mateusza Dróżdża, który powiedział Januszowi Niedźwiedziowi, że gdyby nie rajd Dominika Kuna w końcówce meczu w Legnicy, ten zapewnie nie byłby już trenerem. To jedno kopnięcie ma więc często znaczenie absolutnie fundamentalne i to wszędzie: od wielkich stadionów aż po podwórka. Zwłaszcza, że nawet w meczu IIIa na IVb klasowy niedorajda może w końcówce przypadkowo dołożyć nogę i zdobyć szacun kolegów na dłuższy czas.
To sprawy oczywiste, ale warto je przypominać, gdy los szkoleniowca i zespołu, a co za tym idzie często całego projektu zależy od tego jednego kopnięcia w doliczonym czasie gry. W Łódzkim Klubie Sportowym Tomasz Salski przeszedł bardzo długą drogę przez dobre i złe, za dużo już ma doświadczenia i wiedzy, by myśleć o zwolnieniu trenera Kazimierza Moskala, ale jestem sobie w stanie wyobrazić ten tydzień, gdyby nie wygrana 1:0 z Pogonią. Nerwowość przy al. Unii byłaby wyczuwalna wszędzie. Ostatnie miejsce w tabeli humorów by nie poprawiało. W klubie wszyscy zdawaliby sobie sprawę, że idą właściwą drogą, że wszystko zmierza we właściwym kierunku, ale w życiu wiele determinują jednak wyniki. A tych by nie było. Obawy przed przyjazdem Warty byłyby ogromne, zwłaszcza że ta gra w tym sezonie naprawdę nieźle, a nikt nie chce mieć przed sobą reprezentacyjnej przerwy z perspektywą spędzenia jej na dnie tabeli. Oraz wyjazdu do Częstochowy, na mecz z mistrzem Polski, tuż po meczach kadry. Naprawdę, śmiem twierdzić, że trafienie Kosowianina jest absolutnie kluczowym dla całej rundy jesiennej w klubie przy a. Unii.
NIE PRZEGAP: Strzelił gola na wagę zwycięstwa ŁKS-u. Zagra w reprezentacji
Mowa oczywiście o nastawieniu mentalnym, bo piłkarsko ŁKS się obroni. Adrian Małachowski jeszcze bardziej wzmocni bardzo solidną linię pomocy, gdy tylko wróci do gry, by rehabilitować się po czerwonej kartce. Levent Gulen to wyróżniający się obrońca Miedzi Legnica i niech nikogo nie zmyli bilans spadkowicza w poprzednim sezonie – ten facet potrafi zarówno odebrać piłkę, jak i zagrać ją do przodu. Podobnie jak kilku innych wartościowych graczy znalazł się w poprzednim sezonie w złym czasie, złym miejscu i złym otoczeniu, ale teraz powinno być zupełnie inaczej. O bramkarzu pisać nie ma sensu, bo że Aleksander Bobek ma papiery na wielkie granie wie każdy. Kręgosłup dobudowuje Kay Tejan, o którym też wiele pisać nie będę, bo lepiej obejrzeć 15-minutowy materiał Filipa Kapicy w naszej aplikacji Canal Plus Online, by poznać historię chłopaka uwielbiającego grać w piłkę na ulicy i mającego trudny do poskromienia charakter. To naprawdę powinno się udać – zwłaszcza pod okiem Kazimierza Moskala, zwłaszcza w klubie, w którym trener ma duży komfort pracy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy ten komfort i spokój mentalny tak znacząco poprawił gol Hotiego.
Na koniec dygresja bardzo osobista: tego gooooooola i ja zapamiętam na długo. Ekstraklasę kocham i kochać będę zawsze, ale zdarza mi się komentować mecze, przy których rzadko mam okazję podnieść głos. Nie oszukujmy się – gol po rykoszecie w 30 minucie na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie gościnnie gra Warta Poznań, ciężko wykrzyczeć tak, jak TO trafienie Hotiego. Komentator musi „dać właściwe rzeczy słowo”, brzmieć stosownie do spotkania, naturalnie a przede wszystkim uczciwie. Niesie nas stadion i jego atmosfera, emocje ludzi, zwłaszcza gdy nasze stanowisko nie jest zlokalizowane w kabinie, a na zewnątrz, na świeżym powietrzu, bliżej boiska. Tak było też w ubiegłą niedzielę. Nie ma w naszej robocie nic lepszego niż takie zakończenie spotkania, takie zdarcie gardła na sam jego koniec.
Oczywiście po spotkaniu podniosły się głosy, że emocje, jakich miałem szczęście doświadczyć wiążą się z preferencjami kibicowskimi, ale tego nie unikniemy nigdy – taka nasza dola komentatora. Wielką przyjemność, nie ukrywam, sprawiła mi cała lawina ciepłych słów od kibiców ŁKS po tamtym komentarzu, ale zdaję sobie sprawę, że część tych samych fanów potraktowałaby mnie, hmm, bardzo surowo, gdyby piłka nie spadła pod nogi Hotiego a obrońców Pogoni, którzy uruchomiliby kontrę zakończoną golem Kamila Grosickiego. Gola dla Pogoni wykrzyczałbym tak samo, podobnie jak każdego innego, kluczowego dla wyniku, strzelonego w doliczonym czasie gry przez dowolny zespół. Byłaby tylko jedna różnica: zamiast krzyknąć, że tak świętuje stadion ŁKS, powiedziałbym, że tak ucisza się pełen stadion. Inaczej odebraliby mnie wtedy i fani ŁKS, i Pogoni, prawda? A ja przecież byłbym nadal tym samym komentatorem, którego cieszy każdy mecz i gol, którego może skomentować.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Engjell HotiKazimierz MoskalŁKS ŁódźPKO EkstraklasaŻelisław Żyżyński