

Widzew Łódź ponownie zawiódł. Tym razem przegrał w Gdańsku z Lechią 1:2 mimo że prowadził 1:0. Łodzianie przegrali, bo w ostatnich 30 minutach zagrali bardzo słabo. Łodzianom skrzydła podciął pierwszy stracony gol, co w rozmowie z WP Sportowymi Faktami podkreślił Tomas Bobcek, zdobywca obu bramek dla Lechii. Sami widzewiacy mają nieco inne zdanie.
Do przerwy w Gdańsku był bezbramkowy remis. Na pewno groźniejszy w polu karnym rywala był Widzew. Po zmianie stron obie strony szybko przeszły do konkretów. W 50. minucie Shehu odebrał piłkę po stracie Álvareza i zagrał idealną piłkę do Sebastiana Bergiera. Ten przyzwyczaił nas w tym sezonie, że raczej nie marnuje takich sytuacji. Widzew prowadził w Gdańsku 1:0.
Łodzianie niezbyt długo cieszyli się tym prowadzeniem, bo jeszcze przed upływem godziny gry Lechia wyrównała. W 59. minucie Widzew stracił piłkę niedaleko własnego pola karnego, gospodarze dograli w pole karne, a tam zza pleców Diona Gallapeniego wyskoczył Tomáš Bobček i umieścił piłkę w siatce Widzewa.
W 78. minucie mecz został przerwany na około 12 minut z powodu odpalonych rac przez kibiców. Taka przerwa spowodowała, że do drugiej połowy sędzia doliczył aż 14 minut. W trakcie dodatkowego czasu dużo aktywniejsi byli lechiści. W 96. minucie po razu drugi w tym meczu łodzianie nie upilnowali Tomáša Bobčka. 24-letni napastnik Lechii potwierdził swoją znakomitą dyspozycję, pakując głową piłkę do siatki Ilicia.
Po meczu głos zabrał Tomas Bobcek, który strzelił oba gole dla Lechii.
– Sam czułem po tym golu, że Widzewa już nie ma. Widziałem, że kłócą się sami ze sobą. To był nasz moment. Mecz był przerwany przez race, ale koniec końców to nam pomogło. Odpoczęliśmy trochę i w końcówce dalej graliśmy swoje – powiedział Bobcek w rozmowie z WP Sportowe Fakty, który awansował na pierwsze miejsce wśród najlepszych strzelców PKO BP Ekstraklasy.
Te słowa odbiły się szerokim echem nie tylko w łódzkich, ale i ogólnopolskich mediach. Dotarły one też do piłkarzy Widzewa, którzy dostali co prawda kilka dni wolnego, ale to nie oznacza, że odcięli się od tego, co wydarzyło się w Gdańsku.
Jak nieoficjalnie usłyszeliśmy, zawodnicy Widzewa zaprzeczają, że po pierwszej bramce w zespole pojawiły się jakieś konflikty. Wszak normalną rzeczą jest ostrzejsza wymiana zdań po straconym golu. Przyznają jednocześnie, że większe nerwy, co również jest zrozumiałe, pojawiły się w szeregach Widzewa po drugiej bramce dla Lechii.
Pozostaje nam wierzyć w to, że trener Jovićević będzie w stanie zapanować nad zbiorem indywidualności, który dzisiaj jest w szatni Widzewa i w kolejnym meczu, po przerwie reprezentacyjnej, wreszcie zobaczymy inny, lepszy Widzew. W przeciwnym razie przy Piłsudskiego znowu zrobi się bardzo nerwowo.