66 lat temu urodził się piłkarz, bez którego historia Widzewa byłaby uboższa.
Jednym z największych sukcesów polskich drużyn w europejskich pucharach było wyeliminowanie przez Widzewa Manchesteru United. W pierwszym meczu, na wyjeździe, łodzianie zremisowali 1:1, a jedynego gola strzałem z ponad 30 m zdobył Krzysztof Surlit. W rewanżu był bezbramkowy remis i Widzew wyeliminował potentata.
Później pochodzący z Zelowa pomocnik zdobywał bramki w spotkaniach z Rapidem Wiedeń (5:3), a także dwie z Juventusem Turyn (2:2). W tym pierwszym zaliczył też asystę przy trafieniu Zdzisława Rozborskiego. Po uderzeniu z rzutu wolnego z ok. 40 m bramkarz nie utrzymał piłki w rękach i Rozborski musiał ją tylko dobić. Bo Surlit miał atomowy strzał. Później wielokrotnie pojawiali się zawodnicy, o których mówiło się, że kopią mocniej od Surlita. Może i tak było, jednak nikt jednak nie był tak efektywny. Józef Młynarczyk opowiadał, że gdy dostał uderzoną przez Surlita piłką, stracił na chwilę świadomość.
W I lidze Krzysztof Surlit rozegrał 151 meczów, zdobywając 30 goli, z czego w sumie 12 w sezonach, w których Widzew zdobywał mistrzostwo Polski. W Pucharze Europy, dzisiejszej Lidze Mistrzów, drużyna doszła do półfinału. Oprócz tego na boisku był twardy jak skała, nieustępliwy. Koledzy z tamtej drużyny opowiadali, że rywale woleli omijać go. Trzeba było też uważać, bo witając się ściskał rękę. Podobno jednemu z kolegów złamał nawet palec.
W 1983 roku dostał zgodę na wyjazd do Francji, w której spędził dwa lata. Wrócił na sezon do Widzewa, skąd przeszedł do GKS-u Bełchatów, a karierę piłkarską zakończył w Finlandii. Miał pecha, bo konkurencja w polskim futbolu była wówczas ogromna, dlatego nie zadebiutował w reprezentacji.
Z Widzewem był związany do końca. Na przełomie wieków został asystentem trenera, pracował też w niższych ligach. Nawet, gdy przestał pracować w Widzewie, przychodził na wszystkie jego mecze. 22 września obejrzał zwycięstwo swojego ukochanego zespołu z Cracovią. Razem zw zmarłym w tym roku Andrzejem Możejką jak zawsze siedział na miejscach na dziennikarzy, dowcipkując i zwracając nam uwagę. Żegnając się, opowiadał nam, że następnego dnia rano jedzie do Szczecina na mecz oldbojów. W jego trakcie stracił przytomność, której już nie odzyskał. Miał 52 lata. W panteonie największych widzewiaków ma swoje znaczące miejsce miejsce.