Reprezentacja Polski wywalczyła awans na mundial w Katarze. Radość, euforia, emocje i ekspresyjny wywiad trenera kadry, w którym zaatakował kilku dziennikarzy sportowych. Fakt, który trochę zaburzył i przyćmił chwile triumfu i radości. Postaram się odtworzyć i zanalizować ciąg zdarzeń, który doprowadził do tego zgrzytu.
Kilka miesięcy wcześniej prezes PZPN Cezary Kulesza dość niespodziewanie podjął decyzję o obsadzeniu w roli szkoleniowca reprezentacji Czesława Michniewicza. Gdy całe społeczeństwo oczekiwało powierzenia kadry Adamowi Nawałce, szef związku podjął inną, jak się okazało dość kontrowersyjną decyzję. Konferencja prasowa, na której ogłaszano wybór, przekształciła się w awanturę, nad którą nikt z PZPN nie potrafił zapanować. Pojawiły się pytania o sławne 711 połączeń z Fryzjerem, o zasadność obsadzania kogoś zamieszanego w korupcję na stanowisku szefa reprezentacji.
Z punktu widzenia trenera: w momencie niespodziewanego, radosnego, zaszczytnego momentu zostaje brutalnie zaatakowany. W chwili, z której chciał się cieszyć, musiał się bronić i odpowiadać na razy.
Stawiają siebie powyżej niezawisłego sądu, uważając, że nawet cień podejrzenia powinien uniemożliwić objęcie tak eksponowanego stanowiska, jakim jest etat szkoleniowca reprezentacji Polski.
Trener zostaje tak naprawdę zaszczuty, chowa głęboko urazę, rzuca się w wir pracy, podróżowania po Europie i w tok rozmów z piłkarzami o sprawach sportowych i taktyce. Skupia się na zadaniu, czasu ma bardzo mało, jeden sparing ze Szkocją i najważniejszy egzamin ze Szwecją. Skandal cichnie, obie strony myślą o barażu. Czekają, przygotowują działa na różne opcje rozwoju konfliktu, następuje czas taktyczno-strategiczny.
Trener z zadań sportowych wywiązuje się znakomicie. Wyciąga wnioski ze słabego meczu ze Szkocją, rezygnuje ze swojego ulubionego ustawienia taktycznego, mocno koryguje skład personalnie i to w bardzo nieoczywisty sposób, zaskakuje wszystkich, łącznie z przeciwnikiem. Awansuje wraz z drużyną na mundial i w momencie, gdy powinien się cieszyć, strzela z załadowanych dużo wcześniej armat – w wywiadzie atakuje dziennikarzy, rewanżuje się za ciosy sprzed kilku miesięcy.
Odebrał im prawo prezentowania innego stanowiska niż swoje. Zawalczył ich bronią, stał się im podobny. Eskalował konflikt, to takie modne ostatnio określenie. Cios za cios, wojna polega na wymianie razów, pewnie ciąg dalszy konfliktu będziemy obserwować w czasie czerwcowych meczów Ligi Narodów.
Trener miał szansę wyjść z tej sytuacji jako mędrzec, który nie dał się wciągnąć w szarpaninę pod budką z piwem, niestety z tej szansy nie skorzystał. Konflikty trenerów z dziennikarzami to fakt powtarzający się wielokrotnie w światowej piłce nożnej, nic to nowego. Ale też nic dobrego z nich zazwyczaj nie wynika. Przekonał się o tym choćby Jurek Brzęczek, który wykreował sytuację reprezentacji jako twierdzy oblężonej przez złych pismaków i źle to się skończyło i dla niego, i dla kadry. Mój kolega przytoczył ostatnio w żartach powiedzenie: Bóg wybacza, dziennikarze nigdy. Obawiam się, że ten konflikt też źle się zakończy, bez wybaczenia z obydwu stron.