GKS Katowice rozpoczął mecz z ŁKS-em zupełnie inaczej niż tydzień wcześniej Odra Opole – nie od oddania inicjatywy i cierpliwego wyczekiwania na ataki ełkaesiaków, lecz od agresywnej gry w wysokim pressingu. Łodzianie nie dali się jednak zdominować i… raptem po trzech minutach prowadzili już 1:0. Wszystko zaczęło się od rzutu rożnego dla gospodarzy, po którym biało-czerwono-biali przejęli piłkę (duża w tym zasługa Juricia, który umiejętnie się zastawił). Do piłki dopadł Trąbka i od razu zagrał ją do przodu, do pędzącego prawą stroną Szeligi. Były gracz GKS-u Tychy dobiegł z piłką do linii pola karnego i uderzył na bramkę Kukulskiego. Młody golkiper obronił strzał, ale odbił piłkę tuż pod nogi Kowalczyka, który spokojnie skierował ją do siatki. ŁKS zdemontował najlepszą obronę ligi… w niecałe 200 sekund.
Pomimo niekorzystnego wyniku nastawienie gospodarzy nie uległo zmianie – wciąż podchodzili wysoko do gry i starali się wywierać presję na rywalach. Najgroźniejszą okazję w tym fragmencie spotkania udało im się stworzyć w 8. minucie. Kościelniak uderzył wówczas mocno zza pola karnego, a piłka po jego strzale odbiła się od nogi jednego z jego kolegów. Gdyby zmierzała w światło bramki, Bobek nie miałby najmniejszych szans na jej zatrzymanie, ale na szczęście minęła słupek po zewnętrznej jego stronie. Na tym etapie spotkania gra obu zespołów zdecydowanie mogła się podobać, była toczona na dużej intensywności. Nie brakowało też zdecydowanych wejść; twardych, fizycznych pojedynków.
W 33. minucie obejrzeliśmy drugą akcję bramkową. Po raz kolejny w tym sezonie była ona dziełem duetu Ochronczuk-Jurić, w którym Ukrainiec wystąpił w roli rozgrywającego, a Chorwat – egzekutora. ŁKS przejął posiadanie piłki. Ochronczuk znalazł się z futbolówką przy nodze na własnej połowie. Świetnie dograł do pędzącego w stronę bramki rywala Juricia. Napastnik dobiegł do pola karnego i wykazał się świetnym snajperskim nosem – wbiegł w pole karne, ale zamiast oddawać strzał zmienił kierunek biegu, skierował się w stronę prawego słupka, poczekał na odpowiedni moment i trafił do siatki.
W 35. minucie ze świetnej strony pokazał się z kolei Tutyškinas. Litwin wykonywał rzut wolny z okolic narożnika pola karnego i oddał mocny, podkręcony strzał, który przeleciał nieznacznie nad poprzeczką.
Dwie akcje bramkowe ŁKS-u miały wiele wspólnego, kluczowe było w nich szybkie dogranie piłki z własnej połowy do wbiegających na wolne pole ofensywnych graczy. Trzecia była zaś zupełnie inna i… kompletnie niespodziewana. Oto Trąbka prowadził piłkę na lewym skrzydle, około 20 metrów od bramki gospodarzy. Dostrzegł jednak Szeligę wbiegającego w pole karne i zdecydował się na dośrodkowanie. Dograł w idealnym tempie – Szeliga jedynie przyłożył głowę i wpakował piłkę do siatki.
Pomimo tego, że gospodarze znaleźli się w fatalnym położeniu, nie wyglądali na załamanych – wciąż przejawiali ochotę do gry i nie rezygnowali z prób wymuszenia na rywalach błędów. Jednym z efektów takiej gry była sytuacja z 42. minuty, gdy zakotłowało się w polu karnym gości. Katowiczanie dwukrotnie próbowali uderzać na bramkę Bobka, ale oba strzały zostały zablokowane.
Jak się wkrótce okazało, akcja Trąbki i Szeligi nie była jednak ostatnim ciosem ŁKS-u w pierwszej połowie. Czwarta akcja bramkowa wyglądała bardzo podobnie do… drugiej. Ponownie akcja zaczęła się od Ochronczuka, który przyjął piłkę, podniósł głowę i dostrzegł pędzącego przed siebie Juricia. Ukrainiec zagrał pięknie, technicznie, zewnętrzną częścią stopy. Jurić po raz drugi znalazł się w sytuacji sam na sam z Kukulskim i po raz drugi się nie pomylił, imponując strzeleckim instynktem. Tym razem sytuacja była może nawet trudniejsza niż za pierwszym razem, bo Chorwat wbiegał w pole karne z lewej jego strony, a szukał uderzenia lepszą, prawą nogą. Musiał więc strzelać nieco „spod siebie”, ale precyzyjnie wycelował w okolice dalszego słupka, nadał piłce odpowiednią rotację i po chwili… mógł świętować czwartą już w tym sezonie bramkę. Teraz gospodarze wyglądali już na kompletnie zrezygnowanych, jakby nie wiedzieli, co się dzieje – do przerwy ŁKS strzelił najlepszej defensywie ligi cztery bramki!
Trener Górak zareagował na tę sytuację zdecydowanie, przeprowadzając aż trzy zmiany – na boisku pojawili się Kołodziejski, Repka i Błąd. Na murawę weszli więc zawodnicy głodni gry i w pierwszych minutach drugiej połowy wydawało się, że roszady faktycznie sprawiły, iż gospodarze nie spuszczą głów, a obraz spotkania może się odmienić.
Szybko stało się jednak jasne, że jedno pozostało niezmienne – niefrasobliwość, z jaką gospodarze grali w obronie i łatwość, z jaką ŁKS docierał z piłką pod ich bramkę. W 50. minucie, gdy wydawało się, że otwiera się nowy, zupełnie inny rozdział tego meczu łodzianie… strzelili piątego gola. Tym razem akcja bramkowa miała tylko jednego bohatera. Był nim Michał Trąbka, który najpierw zdobył posiadanie piłki, następnie wypracował sobie sytuację strzelecką, a na końcu świetnie ją wykończył. Po niefrasobliwym dograniu rywala ełkaesiak dopadł do bezpańskiej piłki w środku pola. Przebiegł z nią do pola karnego, a tuż przed linią szesnastego metra zwiódł trzech obrońców, znalazł miejsce do strzału i uderzył w stronę dalszego słupka. Po chwili Kukulski już po raz piąty musiał wyciągać piłkę z siatki.
ŁKS prowadził grę, rozgrywał piłkę ze swobodą, ale swoich szans szukali też katowiczanie, którzy nie zrezygnowali z walki w ofensywie. W 60. minucie zostali za to (dość niespodziewanie) nagrodzeni pierwszym w tym meczu golem. Z lewej strony dogrywał Błąd, a po odbiciu piłki przez Bobka dopadł do niej Arak, który dał GKS-owi honorowe trafienie. W 64. minucie katowiczanie mogli zdobyć drugą bramkę – po dośrodkowaniu w pole karne Marciniak wybijał piłkę tak niefrasobliwie, że dograł pod nogi Błąda. Ten oddał mocny strzał zza pola karnego, który kapitalnie wybronił jednak młody golkiper ŁKS-u.
Obraz meczu w kolejnych minutach był zaskakujący. Po intensywnej pierwszej połowie można było się spodziewać, że w dalszej części meczu gracze obu drużyn zapłacą cenę za agresywny pressing i budowane w szybkim tempie akcje. Było jednak zupełnie inaczej – tempo meczu nie zmalało, niewiele było momentów bezproduktywnej wymiany piłki czy wolnej gry w środku pola. Wynik, jakim skończyła się pierwsza część gry dawał podstawy, by sądzić, że większość drugiej połowy będzie jedynie wyczekiwaniem na ostatni gwizdek sędziego przez zadowolony z wysokiego prowadzenia ŁKS i pozbawionym wiary w odwrócenie losów spotkania GKS Katowice. Tymczasem płynęły kolejne minuty, a zawodnikom obu drużyn nie brakowało wcale chęci do wyprowadzania akcji. Gra była zaskakująco otwarta – ŁKS był pazerny na kolejne bramki, a GKS wbrew wynikowi grał z determinacją i przekonaniem. Ełkaesiacy nie popisywali się w grze obronnej, w której wielokrotnie pozostawiali rywalom zdecydowanie zbyt wiele przestrzeni. Na szczęście w większości przypadków nie niosło to ze sobą zbyt poważnych konsekwencji.
W ostatnim kwadransie meczu tempo gry się zmniejszyło. Trzeba przyznać, że na tym etapie spotkania lepiej prezentowali się gospodarze, którzy częściej docierali z piłką pod bramkę rywali. W 87. minucie ponownie świetną interwencją popisał się Bobek – tym razem zatrzymał strzał głową oddany przez Dudzińskiego z minimalnej odległości. Więcej bramek ani groźnych sytuacji już nie było i po ostatnim gwizdku sędziego ełkaesiacy mogli cieszyć się z imponującego zwycięstwa.
GKS Katowice-ŁKS 1:5
3. Kowalczyk
33. Jurić
39. Trąbka
45. Jurić
52. Trąbka
60. Arak
GKS Katowice: Kukulski – Janiszewski (46. Kołodziejski), Jędrych, Figiel (64. Dudziński), Jaroszek, Urynowicz (46. Repka), Rogala, Arak, Wasielewski (64. Z. Wojciechowski), Kościelniak, Bród (46. Błąd)
ŁKS: Bobek – Dankowski (85. Wszołek), Monsalve, Marciniak, Tutyškinas – Ochronczuk (78. Kuźma), Nowacki (66. Kort), Kowalczyk – Szeliga (66. Janczukowicz), Jurić (78. Kelechukwu), Trąbka