Po 10. kolejce piłkarskiej Ekstraklasy dowcipni kibice wymyślili, a właściwie zmienili nieco stare hasło, pisząc na murach „ŁKS i Widzew na czele! – odwróć tabelę”. Prawda to bolesna i okrutna, ale nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny żartu. Nasze orły, mówiąc „włókniarską gwarą” – cienko przędą. Ciężki i trudny jest los beniaminków. Wszystko sprzysięgło się przeciw Nim. Rywale, pogoda, murawa, a czasem i sędziowie. O tym jednak później. Biednemu to i wiatr wieje prosto w oczy.
Nowe-stare drużyny po kilku kolejkach straciły impet i popadły w piłkarską bylejakość. Metoda „nowej miotły” tak często stosowana przez Panów Prezesów i Zarządy, nie sprawdziła się w Widzewie (pomimo całej sympatii do Daniela Myśliwca). Niby druga miotła i nadal kurz w salonie. Cóż zatem robić? Mógłbym zaryzykować i polecić modlitwę, ale nie zawsze, w tych trudnych czasach, postawienie na wiarę jest gwarancją sukcesu.
CZYTAJ TEŻ: ŁKS jest na dnie, Widzewowi ucieka czołówka
Wydawałoby się, że przy VAR-ze spornych sytuacji będzie coraz mniej. Nic bardziej mylnego. Po każdej kolejce jest co najmniej kilka kontrowersji. Sędziowie przede wszystkim nie radzą sobie z oceną celowego (lub nie) zagrania ręką. Co mecz pozornie prosta interpretacja staje się ich udręką. Czasem nawet – i to mnie zaskakuje – koledzy z VAR-u zachowują się tak, jakby byli z innej drużyny. Kuriozalna sytuacja z piłkarzem Legii Josue woła o pomstę do niebios. Pomocnik z Warszawy zderzył się z rywalem w bocznym sektorze boiska. Arbiter niesłusznie pokazał mu czerwoną kartkę, a nikt z ekipy VAR-u nie raczył mu szepnąć do ucha, że jest to niesprawiedliwa i bezmyślna decyzja. Solidarność zawodowa zapewne w tym momencie słodko spała.
A miało być tak pięknie! Coraz więcej błędów zaczyna dotyczyć drużyn z dołu tabeli. W Gliwicach skrzywdzono Widzew, choć sytuacja była przejrzysta i powinna zakończyć się podyktowaniem rzutu karnego dla łodzian. Tak się jednak nie stało. Czy zatem VARto liczyć na VAR?
Słabsza forma potencjalnych liderów ŁKS-u – Daniego Ramireza i Pirulo ma niestety ogromny wpływ na pozycję łodzian. Kiedyś takie sytuacje, jakie ma ten drugi, wykorzystywałby bez mrugnięcia okiem. Teraz może za bardzo chce i po jego silnych, lecz niecelnych strzałach, pieką oczy. Do płaczu zatem blisko.
NIE PRZEGAP: ŁKS jest jak Barcelona. Trzeba dołożyć brakujące puzzle…
A pomyśleć ile było marzeń i oczekiwań przed nowym sezonem. Brutalna rzeczywistość podeptała nasze marzenia. Niestety, nawet wzajemna niechęć sympatyków Widzewa i ŁKS-u nie sprawiła, że obydwa zespoły grają lepiej. Mimo ambicji (tej naszym drużynom nie brakuje) rokowania są mało obiecujące. Bez zwycięstw nie ma jutra. I nawet nie cieszą remisy. Droga do utrzymania w Ekstraklasie jest tak falista jak ten odcinek „gierkówki” prowadzący na Śląsk. Sam nie wiesz jadąc, kiedy wyrzuci cię do góry lub na bok. I nie pomogą nawet pasy.
Oby tylko nie skończyło się to tak jak w mojej (wymyślonej) historii. Pyta kierowca innego uczestnika ruchu:
– Panie, a którędy na Łódź?
– Na dół, tylko na dół. Tam będzie – odpowiada.
Oby to był tylko zły sen.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Daniel MyśliwiecDariusz PostolskiŁKS ŁódźPKO EkstraklasapublicystykaWidzew Łódź