“ŁKS-u nie wystarczy kupić, trzeba w niego inwestować”. Nowy właściciel dwukrotnych mistrzów Polski zapewni stabilizację lepszą od Platka.
Po ośmiu latach Tomasz Salski przestał być jedynym właścicielem ŁKS-u. Do piłkarskiej spółki zaprosił Dariusza Melona, właściciela firmy Kramel. Na początku biznesmen objął pakiet akcji o wartości pięciu milionów złotych. Salski nadal miał najwięcej udziałów w klubie z al. Unii, ale na mocy podpisanej umowy inwestycyjnej, Melon mógł decydować o kierunku w jakim będzie zmierzał ŁKS.
Po trzech miesiącach współpracy właściciel Kramela został współwłaścicielem ŁKS-u. Salski nie zmniejszył zaangażowania w klub, ani nie odsprzedał Melonowi akcji. Wyemitowano nowe udziały, o wartości większej niż trzy miliony złotych. Łącznie, w pierwszych miesiącach pracy, nowy udziałowiec wniósł do piłkarskiej spółki trochę ponad osiem milionów. Salski i Melon mają po 42 proc. udziałów w ŁKS-ie. Pozostałe akcje należą do mniejszych inwestorów.
– Nie chciałem mieć ani jednej akcji więcej ,ani mniej od pana Tomasza Salskiego. Uznałem, że to będzie najbardziej zasadne – zdradził Melon.
A przecież, jeszcze w sierpniu, w Łodzi liczyli, że takiej samej inwestycji dokona Philp Platek. Amerykanin miał dokapitalizować ŁKS, pod warunkiem, że Salski i wspólnicy nie zmniejszą zaangażowania finansowego.
Udziały Platka miały być minimalnie większe niż Melona, bo po inwestycji stawałby się samodzielnym właścicielem ŁKS-u. Jednocześnie ludzie, którzy przez ostatnie osiem lat budowali klub, straciliby prawo do wpływania na jego losy. Salski podkreślał, że mimo długich negocjacji, otoczenie Platka nie było w stanie dokładnie określić, jaką rolę miałby pełnić w klubie i jak w jakim stopniu nowy inwestor liczyłby się z jego głosem.
Z resztą, z tego co słyszymy, gdy szefowie ŁKS-u oficjalnie ogłosili, że szukają inwestora, przy al. Unii pojawiało się wiele chętnych podmiotów. Potencjalni dobrodzieje, często rezygnowali, gdy słyszeli, że ŁKS-u nie wystarczy kupić, trzeba jeszcze w niego inwestować. A taki pomysł na klub ma Melon. Kibic, który jak sam mówi w ŁKS zainwestował: “z potrzeby serca“.
– Chcemy bezpiecznie funkcjonować w ekstraklasie, ale zdajemy sobie sprawę, że możemy spaść. Patrzymy do przodu, ale z dniem 1 marca rozpoczynamy proces przygotowań do następnego sezonu. Zatrudniamy nowe osoby, ale potrzebne jest bezpieczeństwo finansowe. Budujemy stabilny klub – mówił nowy współwłaściciel ŁKS-u.
Oczywiście, że Platkowie mają większe doświadczenie w kierowaniu klubem sportowym niż właściciel Kramela. Ale gdy patrzymy w jaki sposób działali w Spezii, trudno nie odnieść wrażenia, że w przypadku ewentualnego spadku , ŁKS czekałby taki sam los jak Włochów.
Przypomnijmy, latem i zimą ze Spezii sprzedano praktycznie wszystkich, najważniejszych piłkarzy i nie dokonano wzmocnień. Zespół prawdopodobnie spadnie zaraz na trzeci szczebel, rozgrywkowy.
I wyobraźmy sobie, że ŁKS spada, a Platkowie sprzedają Kaya Tejana, Aleksandra Bobka, Rahila Mammadova. Ich miejsce zajmują nastolatkowie, albo anonimowi piłkarze. Mogliby to zrobić i nikt nie mógłby zawetować ich decyzji.
Opisywany szeroko w polskich mediach Michael Buholtz, wcale nie jest lepszym szefem działu sportu od Janusza Dziedzica. Duńczyk w przeszłości był dziennikarzem, Platków kupił, bo umiał zrobić sobie pozytywny PR. Został szefem działu skautów w klubach Amerykanów. Jak na razie pogrzebał i zadłużył Sonderyjske, zrzucił z ligi Spezię i zaraz może być architektem spadku Casy Pia.
Wydaje się, że stawiając na Roberta Grafa, współwłaściciele ŁKS-u podjęli bardziej rozsądną decyzję. Nowy wiceprezes pracował w Warcie Poznań i Rakowie. Zna potrzeby drużyn z małymi budżetami, zespołów, które walczą o byt w ekstraklasie, ale umie też pracować w wymagającym środowisku, jakim bez wątpienia jest Częstochowa.
ŁKS jest wręcz idealnie skrojony pod jego umiejętności. Postawiony przed Grafem cel, na razie jest taki sam jak w Warcie. Budżet łodzian jest większy od tego, którym dysponował w Poznaniu, ale mniejszy od tego, który miał w Częstochowie. W przyszłości ŁKS ma osiągać takie wyniki jak Raków. Poza tym Graf nie jest zwykłym pracownikiem klubu. Wszedł do zarządu, więc za wyniki dwukrotnych mistrzów Polski odpowiada zgodnie z prawem spółek. To duża odpowiedzialność.
Salski wypełnił złożoną obietnicę. Zabezpieczył finansową przyszłość i nie oddał ukochanej drużyny pierwszemu lepszemu inwestorowi, który zasłużony klub traktowałby jak zabawkę. Nawet jeżeli sezon skończy się spadkiem, z takimi perspektywami ŁKS powinien wrócić do ekstraklasy szybciej niż ostatnio. I nie będzie potrzebował do tego Platków.