La Spezia. Stutysięczne miasto rozciągające się nad jedną z malowniczych liguryjskich zatoczek. Właściwie nie wyróżnia się niczym wielkim. Nie należy ani do najstarszych, ani do najpiękniejszych w Italii. Słynie jako jedna z największych baz włoskiej marynarki wojennej, punkt wypadowy do urokliwych miasteczek Cinque Terre przyciągających tysiące turystów z całego świata i jako miejsce, w którym według jednej z wersji legendy wynaleziono największą dumę liguryjskiej kuchni – bazyliowe pesto.
Jak w niemal każdym włoskim mieście, rytm codziennego życia wyznaczają tu oczywiście mecze lokalnego klubu – Spezii Calcio. Okolice La Spezii to prawdziwa biało-czarna wyspa na kibicowskiej mapie regionu, zdominowanego przez dwie potęgi ze stolicy Ligurii – Sampdorię i Genoę. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przez całe dekady na Stadio Alberto Picco kibiców mocniej mógł przyciągać widok na zielone wzgórza zatapiające się łagodnie w toń Morza Liguryjskiego niż sportowe osiągnięcia zespołu. I Bianchi (Biali) grają bowiem od 1906 roku, ale przez dziesięciolecia ich największym sukcesem pozostawało mistrzostwo… którego ściśle rzecz ujmując, wcale nie zdobyli.
Drużyna złożona ze strażaków ze Spezii zwyciężyła w przedziwnych rozgrywkach z 1944 roku. Pomimo II wojny światowej włoska federacja piłkarska (FIGC) zorganizowała wówczas ogólnokrajową rywalizację klubów. Aby uniknąć niebezpiecznych w czasach kampanii włoskiej podróży, podzielono je na małe, regionalne ligi. Piłkarze ze Spezii po pokonaniu miejscowych rywali przechodzili przez kolejne rundy, zadziwiając krajowych znawców futbolu. Wreszcie wywalczyli prawo występu w rozgrywanym w Mediolanie wielkim finale, w którym sprawili sensację, pokonując Venezię i Torino. Pomimo tego, że to osiągnięcie nie jest uznawane oficjalnie za scudetto, piłkarze z La Spezii do dziś mają prawo nosić na swoich koszulkach jedyną w swoim rodzaju odznakę – na tle włoskiej flagi widnieje na niej kontur pucharu i data 1944.
Po wojnie piłkarze ze Spezii nie potrafili nawiązać do tamtego sukcesu. W kolejnych dekadach orbitowali głównie wokół Serie C. Najczarniejszym momentem w dziejach Spezii Calcio jest rok 2008. To wtedy klub zbankrutował i musiał rozpoczynać rywalizację od najniższych szczebli włoskiego futbolu. Na jego czele stanął Gabriele Volpi, włoski biznesmen działający w Nigerii i Angoli, właściciel m.in. chorwackiego HNK Rijeka.
Orłom (Aquile) naprawdę szybko, bo po zaledwie czterech latach udało się awansować do Serie B. Tam klub ustabilizował swoją pozycję, regularnie plasując się w środku tabeli lub kwalifikując się do barażów o awans do Serie A. Wymarzony cel udało się osiągnąć w sezonie 2019/2020, gdy w decydujących play-offach Spezia pokonała Chievo Werona i Frosinone. Jak na złość, klub świętował pierwszy w 114-letniej historii awans do elity w środku pandemii koronawirusa – w zupełnej ciszy, bez fanów, na pustym stadionie.
Zderzenie z nową rzeczywistością było dla liguryjczyków bolesne. Już porażka 1:4 z Sassuolo na otwarcie sezonu zwiastowała, że nie będzie łatwo. W kolejnych tygodniach Biali przegrywali wysoko nie tylko z krajową elitą (gładkie 1:4 z Juventusem raczej nikogo nie zaskakiwało), ale także z ligowymi średniakami – 0:3 z Benevento czy 1:4 z Crotone. Gdy w lutym Robert Platek przejmował klub po trzynastoletnich rządach Volpiego, Spezia zajmowała 16. miejsce w tabeli, z zaledwie pięcioma zwycięstwami w 21 meczach na koncie.
Pomimo kryzysowej sytuacji, Amerykanin nie zdecydował się na rewolucyjne zmiany. Na stanowiskach pozostali wszyscy najważniejsi ludzie w klubie: prezydent Stefano Chisoli, dyrektor sportowy Mauro Meluso i trener Vincenzo Italiano. – Dla naszej rodziny było bardzo ważne, żeby pozostawić na stanowiskach ludzi odpowiedzialnych za wywalczenie awansu do Serie A – podkreślał Platek.
Opowiadał też obszernie o tym, dlaczego zdecydował się zainwestować w klub. – Zaimponował mi duch tej drużyny. Wyszarpali awans z Serie B, pracowali bardzo ciężko na swój sukces. Bardzo odpowiada mi panująca tu mentalność underdoga – zespołu skazywanego na porażkę, który potrafi postawić się faworytom. To podejście jest mi bardzo bliskie, koresponduje z historią mojego życia. Ten klub działa według wartości, z którymi się identyfikuję, które chcę przekazywać swoim dzieciom: to poświęcenie, lojalność, upór i ciężka praca. Kolejnym ważnym aspektem są ludzie. Ludzie, których tu spotkałem robili wrażenie ujmująco ciepłych i autentycznych w tym, co robią – niezależnie, czy chodziło o pracowników klubu, zawodników czy nawet przypadkowych ludzi spotkanych w windzie – wyjaśniał. W pierwszej rozmowie z klubowymi mediami zapowiedział też inwestycje w stadion, nieprzystający do wymagań Serie A.
Ten klub działa według wartości, które są mi bliskie, które chcę przekazywać swoim dzieciom: to poświęcenie, lojalność, upór i ciężka praca. Bardzo odpowiada mi panująca tu mentalność underdoga – zespołu skazywanego na porażkę, który potrafi postawić się faworytom.
Robert Platek o tym, dlaczego zainwestował w Spezię Calcio
Pomimo tego, że niewielu ekspertów wierzyło w to, że Orły utrzymają się w lidze, kierowany przez Platka klub pozostał w elicie. Druga połowa sezonu była dla Spezii dużo bardziej udana (potrafili sensacyjnie pokonać 2:0 Milan czy zremisować w prestiżowych regionalnych derbach z Sampdorią). Sporą zasługę mieli w tym m.in. wychowankowie klubowej akademii, Giulio Maggiore i Simone Bastoni czy Matteo Ricci, który w marcu 2021 roku dostał powołanie do reprezentacji Roberta Manciniego, stając się pierwszym od 85 lat piłkarzem Spezii w koszulce Squadra Azurra.
Vincenzo Italiano poradził sobie na ławce trenerskiej Spezii tak dobrze, że po sezonie zgłosiła się po niego Fiorentina. W tym trudnym położeniu Platek zdecydował się dać szansę Thiago Motcie, byłemu znakomitemu piłkarzowi Barcelony czy Paris-Saint Germain, który miał jednak za sobą kompletnie nieudany debiut trenerski w broniącej się przed spadkiem Genoi. Kolejny sezon nie był wcale dużo łatwiejszy niż poprzedni – budowanie drużyny skutecznie utrudniał zakaz transferowy nałożony na Spezię w związku z zakontraktowaniem niepełnoletnich piłkarzy z Nigerii, a eksperci ponownie byli zgodni: w tym sezonie już nic nie uchroni liguryjczyków przed spadkiem. Pomimo tych niesprzyjających okoliczności Motta wywalczył utrzymanie w Serie A, a nawet zasłużył na nagrodę najlepszego trenera stycznia w całej lidze. Pomimo tego po sezonie kontrakt byłego reprezentanta Włoch został rozwiązany.
Za decyzje podejmowane w tamtym sezonie chwali Platka Radosław Laudański z Calcio Merito. –Trzeba pochwalić Amerykanina za reakcję na sytuację kryzysową, jaką było odejście świetnego trenera Vincenzo Italiano. Postawił odważnie na młodego Mottę, który nie cieszył się zbyt dobrą reputacją po pracy w Genoi, a ten pokazał, że warto było mu zaufać. […] Gdy Thiago Motta miał problemy z wynikami na boisku, nie wyrzucił go, dawał szansę. Zwolnił go po sezonie, co dla mnie było trochę niezrozumiałe, bo z tą paczką ciężko było o coś lepszego, Motta zabawił się w wynikowca i był skuteczny – mówi w rozmowie z ŁS [całość TUTAJ].
Trwające rozgrywki także zapowiadają się jako stojące pod znakiem desperackiej walki Białych o pozostanie w elicie. Na razie drużyna prowadzona przez Lucę Gottiego balansuje na granicy utrzymania – po piętnastu kolejkach sezonu zajmuje siedemnaste miejsce w tabeli z 13 punktami na koncie i sześcioma „oczkami” przewagi nad strefą spadkową.
Pomimo tego, że niepewna sytuacja w tabeli utrudniała długoterminowe planowanie przyszłości drużyny, wraz z upływem kolejnych miesięcy Platek zmieniał Spezię z kopciuszka ligi w klub, który coraz pewniej działał na rynku transferowym; zespół, dla którego finanse były przy ściąganiu piłkarzy coraz mniejszym problemem. U stóp liguryjskich wzgórz pojawiali się coraz ciekawsi piłkarze – choćby broniący barw Walii na mundialu w Katarze Ethan Ampadu, reprezentant Szwecji Albin Ekdal, wypożyczony z Milanu Mattia Caldara czy cieszący się na Półwyspie Apenińskim znakomitą renomą Bartłomiej Drągowski. Jednocześnie klub pod kierunkiem Platka zaczął eksplorować mniej oczywiste kierunki transferowe – do La Spezii dołączyli Aimar Sher ze szwedzkiego Hammarby czy wreszcie… Jakub Kiwior, który grał wcześniej w słowackim MŠK Žilina.
Jednocześnie Amerykanin pracował też na uznanie środowiska, o czym świadczy choćby opinia szanowanego we włoskim futbolu Adriana Gallianiego, wieloletniego dyrektora Milanu ze złotej ery Berlusconiego. – Obcokrajowcy są mile widziani we włoskim futbolu. Muszą po prostu dobrze zintegrować się z miastami i kibicami i wydaje mi się, że tak się dzieje. Spotkałem ostatnio Krausego z Parmy [Amerykanin Kyle Krause przejął AS Parma w 2020 roku – przyp. red.] i Platka ze Spezii. Widać, że mają bardzo jasny plan na prowadzone przez siebie kluby, wiedzą jak się zachować i robią to bardzo dobrze – mówił na łamach La Gazetta dello Sport. Jakiś czas temu internet obiegły też zdjęcia, na których Platek oglądał mecz Spezii z czerwoną smugą na policzku. W ten sposób Amerykanin przyłączył się do popularnej w Italii akcji #unrossoallaviolenza (czerwona kartka dla przemocy), której celem jest zwalczanie przemocy wobec kobiet.
Praca Platka została doceniona przez jego rodaków. W grudniu zeszłego roku odebrał Transatlantic Award (Nagrodę Transatlantycką) – wyróżnienie przyznawane przez American Chamber of Commerce in Italy (Amerykańską Izbę Handlu we Włoszech) włoskim i amerykańskim przedsiębiorcom angażującym się we współpracę gospodarczą pomiędzy oboma krajami. – We Włoszech od razu poczułem się swobodnie, poznając wyjątkowych ludzi, cudowne miejsca i od razu wtapiając się w lokalną kulturę. W La Spezia zbudowaliśmy młody zespół, zarówno na boisku, jak i poza nim. Naszym celem jest to, aby klub rozwijał się z dnia na dzień i ulepszał swoje obiekty tak, aby mogły być powodem do dumy dla całego miasta – mówił podczas zorganizowanej w Mediolanie ceremonii.
Platkowie wprowadzili już jeden klub do elity. To Casa Pia, drużyna z przedmieść Lizbony, która w tym sezonie wprawiła w osłupienie całą piłkarską Portugalię. Jak Amerykanie poradzili sobie w klubie o ponad... 200-letniej historii? O tym przeczytasz w drugiej części raportu o piłkarskich doświadczeniach amerykańskiej rodziny! [LINK]
Ten artykuł jest częścią serii tekstów Łódzkiego Sportu o rodzinie Platków. Aby dowiedzieć się więcej o amerykańskich inwestorach, przeczytaj wszystkie: Pokora i ambicja, czyli jak Platkowie budują sensację ligi portugalskiej [RAPORT] Poczekajmy z szampanami. W Pilźnie też czekali na Platka i obeszli się smakiem ŁKS. Mentalność underdoga, czyli jak Platkowie budują klub na miarę Serie A [RAPORT] ŁKS. Znawca duńskiej piłki ostrzega przed Platkiem. „Sprzedawca koszmarów” Co przeszłość Roberta Platka mówi o przyszłości ŁKS-u? [9 WNIOSKÓW]