W ubiegłym sezonie to proste równanie okazało się prawdziwe, nie był w nim potrzebny żaden znak zapytania. Czy w tym roku będzie podobnie?
ŁKS inwestuje niemało sił i pieniędzy w klubową akademię, która przeszła w ostatnich latach wielką metamorfozę. Jedno sztuczne boisko położone w okolicach dzisiejszej Sport Areny zastąpił nowoczesny ośrodek z czterema pełnowymiarowymi placami gry i rozbudowanym zapleczem. Wymieniono większość kadry trenerskiej, ujednolicono sposób prowadzenia drużyn poszczególnych roczników, ściągnięto wielu utalentowanych juniorów z regionu. Na efekty tych działań będziemy musieli jednak poczekać jeszcze co najmniej kilka lat. Na razie ekipa z al. Unii zbiera bowiem (i jeszcze przez kilka kolejnych lat zbierać będzie) „żniwo” roczników, które dorastały w najtrudniejszym okresie w historii ŁKS-u; w latach, w których warunki do trenowania były mizerne, a klub ledwie wiązał koniec z końcem.
W efekcie ŁKS musi się ratować, uzupełniając braki wychowanków dzięki ściąganiu utalentowanej młodzieży z innych części kraju. Wielu młodzieżowców, którzy występują lub występowali w ostatnim czasie w barwach ŁKS-u spędziło większość kariery poza Łodzią (Adam Ratajczyk do 16. roku życia grał w Zniczu Pruszków, Przemysław Sajdak, gdy miał 19 lat występował jeszcze w Puszczy Niepołomice, Jowin Radziński przeszedł sześcioletni cykl szkolenia w akademii Pogoni Szczecin).
Niestety w ostatnim czasie rzadko okazywało się, że młodzieżowcy byli poważnym wzmocnieniem drużyny z al. Unii. Wręcz przeciwnie – patrząc na występy wielu spośród nich, trudno było oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie przepisy obligujące kluby do wystawiania młodych piłkarzy, wielu spośród nich zostałoby przyspawanych do ławki. Ostatnim młodzieżowcem, który był w stanie na trwałe wywalczyć miejsce w wyjściowej jedenastce, wyróżnić się na boisku, a wręcz aspirować do miana jednej z kluczowych postaci drużyny był Adam Ratajczyk. W czasach, w których tworzył trio młodzieżowców wraz z Janem Sobocińskim i Piotrem Pyrdołem (sezony 2018/2019 i 2019/2020) Kazimierz Moskal miał przy obsadzaniu tej specyficznej „pozycji” spore pole manewru, a sam ŁKS zajmował czołowe miejsca w rankingach Pro Junior System.
W ostatnich rozgrywkach nie było już tak różowo. Rotacja ełkaesiackiej młodzieży była większa (na boisku oglądaliśmy przede wszystkim Ratajczyka, Piotra Gryszkiewicza, Sajdaka, Dawida Arndta i Piotra Janczukowicza, a w pojedynczych epizodach także Jakuba Romanowicza czy Radzińskiego), ale w wymienionej grupie nie było piłkarza, który byłby w stanie ustabilizować formę na wysokim poziomie i na dłuższy czas zdobyć zaufanie trenerów.
Inna sprawa, że atmosfera do wprowadzania młodych graczy nie wydawała się już tak dobra jak za czasów Kazimierza Moskala i droga z Akademii do pierwszej drużyny zdawała się wydłużać. Dopiero Marcin Pogorzała, podczas swojej krótkiej trenerskiej kadencji przypomniał, jak odważnie można stawiać na młodych. W czterech meczach, w których poprowadził ŁKS (a były to przecież starcia kluczowe w walce o awans do Ekstraklasy) dał szansę debiutu dwóm młodym piłkarzom – Mateuszowi Bąkowiczowi i Oskarowi Koprowskiemu (tylko ten pierwszy ma status młodzieżowca). W efekcie tych problemów i zawirowań ŁKS zajął w poprzednich rozgrywkach dopiero 16. miejsce w klasyfikacji PJS.
W przerwie letniej Krzysztof Przytuła robił więc wiele, by wzmocnić rywalizację na „pozycji” młodzieżowca, a musiał starać się o to tym mocniej, że takim statusem nie mogą pochwalić się już w tym sezonie Janczukowicz i Sajdak. Obok Gryszkiewicza, Bąkowicza, Gmosińskiego, Radzińskiego czy Arndta pojawił się więc pozyskany z Sandecji defensywny pomocnik Jan Kuźma, a także ściągani z myślą o kolejnych sezonach Mateusz Jastrzembski czy Mateusz Kowalczyk. Do rozgrywek zgłoszony został też Mikołaj Lipień.
Przy nazwiskach większości młodzieżowców pozostających do dyspozycji Kibu Vicuñii należy jednak postawić jakieś „ale” – Gryszkiewicz nie potrafił wykorzystać wielu spośród szans, jakie otrzymywał w poprzednim sezonie i wciąż pozostaje mniej atrakcyjną opcją na skrzydle niż choćby Javi Moreno, Gmosiński musi rywalizować o miejsce w składzie z Juriciem, Ricardinho czy Corralem, Kelechukwu jest w odpowiednim wieku i miał kilka obiecujących występów, ale wciąż nie ma polskiego obywatelstwa. I tak dalej, i tak dalej… W efekcie trudno wskazać dziś jednoznacznie postać, która miałaby na cały sezon wybawić hiszpańskiego szkoleniowca od bólu głowy przy kompletowaniu składu.
Trzy pierwsze mecze sezonu dały nadzieję na to, że rozwiązaniem tych problemów może być prawy obrońca Mateusz Bąkowicz, który po spotkaniach z GKS-em Tychy i Skrą Częstochowa zebrał sporo pozytywnych recenzji. Postawienie na Bąkowicza z jednej strony zwiększa możliwości wyboru na bokach obrony, których obsada po kontuzji Kamila Dankowskiego stała się w ŁKS-ie problematyczna. Z drugiej strony pozwala zaś na wystawienie „galowego” składu w ofensywie i ustawienia obok siebie np. Domingueza, Pirulo, Moreno, Trąbki i najlepszego z tercetu Jurić/Ricardinho/Corral.
Jak będzie w istocie? Czy Bąkowicz będzie w stanie zapracować na status „pewniaka” do wyjścia w podstawowej jedenastce? Co w razie jego kontuzji/spadku formy? W jakiej dyspozycji są jego koledzy siedzący na razie na ławce? Czy zobaczymy w tym sezonie bardziej intensywną wymianę piłkarzy między pierwszym zespołem a rezerwami i akademią? Odpowiedzi na te i inne pytanie poznamy najwcześniej za kilka kolejek. Na razie niewiele wskazuje jednak na to, by w tym sezonie Vicuña miał mierzyć się podczas wyboru młodzieżowca z klęską urodzaju.