Statystyki potwierdzają, że jedną z kluczowych cech zespołu lidera Fortuna 1 Ligi jest nieustępliwość, umiejętność odwracania losów źle układających się spotkań.
Najbardziej wyrazistym przykładem tego, że piłkarze Kazimierza Moskala potrafią osiągać upragniony cel pomimo przeciwności były ich dwa ostatnie mecze rozgrywane przed własną publicznością. Przypomnijmy starcie z Podbeskidziem – ełkaesiacy prezentowali się dobrze i wydawało się, że mecz układa się po ich myśli, ale wtedy sędzia podyktował przeciwko nim dziewiąty w tym roku kalendarzowym rzut karny i perspektywa zwycięstwa znacząco się oddaliła. Ta sytuacja podziałała na liderów Fortuna 1 Ligi i na kibiców zgromadzonych na trybunach jak płachta na byka. Pierwszych zmotywowała do jeszcze bardziej zaciętej gry, a drugich – do jeszcze głośniejszego dopingu. Efektem tego wspólnego wysiłku było upragnione zwycięstwo, które w doliczonym czasie gry przypieczętowała samobójcza bramka Rodrigueza.
W piątkowy wieczór było podobnie – gdy Fernandez wyprowadził Wisłę na prowadzenie wielu fanów mogło zwątpić, czy ŁKS jest w stanie sięgnąć po zwycięstwo. Łodzianie przed przerwą zdołali jednak wyrównać (co obaj trenerzy jednomyślnie wskazali zresztą jako decydujący moment meczu), a tuż po niej – wyjść na prowadzenie, którego nie oddali do ostatniego gwizdka sędziego.
Te dwa spotkania to tylko dwa najbardziej wyraziste przykłady tendencji widocznej od początku sezonu – ŁKS Kazimierza Moskala się nie łamie, nie spuszcza głów, gdy mecz nie układa się po jego myśli; w momentach kryzysowych łodzianie są w stanie zewrzeć szyki i z jeszcze większą determinacją walczyć o upragniony cel. To zdecydowanie i pewność siebie odróżnia obecny ŁKS od pierwszego zespołu, który stworzył przy al. Unii Moskal. Zespół, którego gwiazdą był Dani Ramirez zwłaszcza po awansie do Ekstraklasy kompletnie rozsypywał się po stracie bramki, miał duże problemy z ponownym odnalezieniem właściwego rytmu po tym, gdy rywal jako pierwszy wyprowadził cios.
Jak wyliczył Remigiusz Piotrowski z lkslodz.pl, autor facebookowego bloga „Rozmowy o ŁKS”, w czasie 671 dni, jakie Moskal spędził w Łodzi podczas swojej pierwszej trenerskiej kadencji jego zespół ani razu (!) nie potrafił wygrać meczu, w którym przegrywał. Co więcej, tylko trzykrotnie zdarzyło się, żeby łodzianie w takim spotkaniu zremisowali – dwa razy w I lidze (z GKS-em Katowice i z Wigrami Suwałki) i raz w Ekstraklasie, w jednym z ostatnich meczów przed pandemiczną przerwą, gdy trafienie Guimy w doliczonym czasie gry pozwoliło łodzianom wywieźć punkt z Gdyni.
Z kolei w ciągu 309 dni, które minęły od powrotu krakowskiego szkoleniowca na al. Unii ełkaesiacy aż siedmiokrotnie zdobywali punkty w meczach, w których musieli odrabiać straty. Cztery takie spotkania (pierwszy mecz z Wisłą, a także spotkania z GKS-em Tychy, Ruchem Chorzów i Górnikiem Łęczna) łodzianie zremisowali, a trzy spośród nich (poza piątkowym starciem z Wisłą i wspomnianą potyczką z Podbeskidziem także domowy mecz z Arką) wygrali. To oznacza, że w spotkaniach, których losy odwracali ugrali łącznie aż 13 punktów. Bez tej zdobyczy zajmowaliby obecnie szóste miejsce w tabeli i drżeliby o to, czy zagrają w barażach…
Ta statystyka musi cieszyć w kontekście finiszu rozgrywek, ale też, gdy weźmie się pod uwagę, że ŁKS już wkrótce może rywalizować ze zdecydowanie silniejszymi od siebie zespołami, które często będą zmuszały łodzian do pogoni za wynikiem. To umiejętność tym cenniejsza, że brak pewności siebie w trudnych momentach był problemem ŁKS-u przez dłuższy czas, także wtedy, gdy klub z al. Unii prowadzili Wojciech Stawowy i Kibu Vicuña. A przecież w ofensywnym stylu gry, jaki preferuje łódzki klub pewność siebie i przekonanie do wybieranych rozwiązań są cechami niezbędnymi, by zdominować przeciwnika i przełożyć atrakcyjną grę na groźne sytuacje bramkowe.