To z czym walczyli poprzednicy, Marcin Pogorzała zbudował w ŁKS-ie w dwa tygodnie.
Ostatnio było zbyt patetycznie. Sam śmieje się jak patrzę na tytuły: “Siłą ŁKS-u jest jedność”, “Marcin Pogorzała to najlepsze co spotkało ŁKS”. Tylko, że podobnie jak wy… ja też się zakochałem w tym nowym ŁKS-ie, powracającym, po trzymiesięcznej separacji od swoich wartości.
Ile razy od marca słyszałem, że ŁKS wyeliminował element pięknej gry, na rzecz pragmatyzmu, bo tylko w ten sposób uda się awansować, że nie liczy się remis z ostatnim w tabeli Zagłębiem Sosnowiec, liczy się, że zagrali na “zero z tyłu”. Okazało się, że jednak można punktować, nie trzeba grać na “zero z tyłu” i można przy tym zachować swój unikalny styl.
Kiedy we wtorek rano dowiedziałem się, że na ławce trenerskiej zasiądzie duet Pogorzała – Drechsler, zadzwoniłem do Marka Dziuby, trenera, który zdobył ostatnie mistrzostwo Polski z ŁKS-em. Mój rozmówca najpierw trzy razy upewnił się, że Mamrot odchodzi (nie będę przytaczał pseudonimu jaki nadał, po meczu z Jastrzębiem) po czym, po raz pierwszy od lutego, podczas rozmowy o ŁKS-ie słychać było w jego głosie nadzieję: “Jak czegoś potrzebują, to nie wiem jak Rysiu (Polak), ale ja pomogę”.
Dlaczego każdy chce pomóc Pogorzale, a ja uważam, że jest fajny?
Bo to nasz człowiek, taki sam jak my. Nie jest facetem, który łaskawie zszedł tu na chwilę z ekstraklasy, ale patrzy na nas – pierwszoligowców z Łodzi – z góry. Nie jest wariatem, zakochanym w swojej filozofii futbolu totalnego. Nie otacza się tysiącem podpowiadaczy, którzy nie dopuszczają nas do niego. Pogorzała przyszedł na mecz rezerw z żoną i dzieckiem i usiadł między kibicami.
Nowy trener ŁKS-u nie czaruje na konferencjach. Odpowiada zgodnie z prawdą, nie ma dla niego pytań: na które “nie chce odpowiadać”, albo “już odpowiadał” (nie zazdroszczę dziennikarzom w Białymstoku). Zapowiedział debiut zawodnika z rezerw? Mateusz Bąkowicz zagrał w meczu z GKS-em Tychy.
Po nim zapytałem trenera na konferencji prasowej jak po raz kolejny udało mu się odwrócić losy meczu. Odpowiedział, że drużyna sama się nakręcała, że jest z niej dumny, po czym dodał: “A gdyby nie udało im się zremisować to miałbym być mniej dumny? Wykonali ciężką pracę i za to należą się brawa”. Ten cytat to chyba najlepsza odpowiedź, dlaczego tak młody trener ma za sobą szatnię pełną starych wyjadaczy.
Najfajniejsze w pracy Pogorzały jest to, że wrócił do filozofii ŁKS-u. Drużyna gra widowiskowo, ofensywnie. Wróciła wymienność pozycji, skrzydłowi nie są już przyklejeni do linii. Boczni obrońcy znowu atakują, a nie czekają na swojej połowie. W ten sposób przecież ŁKS wygrał z Termalicą. Dwa dośrodkowania bocznego obrońcy, na bramki zamienił ofensywny pomocnik. Debiut Bąkowicza dał zawodnikom z rezerw jasny sygnał, że jeżeli będą ciężko pracować drzwi do szatni pierwszej drużyny stoją przed nimi otworem.
Na boisko i tak koniec końców wychodzą piłkarze. Oni też są fajniejsi.
Łukasz Sekulski, to ewenement. Gdyby wykorzystywał chociaż jedną dziesiątą sytuacji, dziś wieczorem szykowałby się do gry przeciwko Słowacji, a nie myślał o barażu z Arką Gdynia. Ten sam Sekulski z Termalicą wyszedł na boisko zmarnował kilka dogodnych sytuacji, ale w 90. minucie spotkania, wykorzystał najważniejszą: rzut karny dający łodzianom trzy punkty. Ktoś powie, co w tym wielkiego, napastnik strzelił karnego. W ŁKS-ie Sekulski nie jest pierwszym wyborem jeżeli chodzi o wykonywanie “jedenastek”. Przed nim jest Antonio Dominguez (nie było go już na boisku), Maksymilian Rozwandowicz i pewnie kilku innych zawodników, którzy chcieliby w tym momencie odciążyć napastnika. Sekulski wziął odpowiedzialność za losy drużyny i nie zawiódł. Po meczu kiedy pobiegł cieszyć się z resztą słychać było jak krzyczy “należało się nam”. Porównajcie to z obrazkiem, po meczu z Chrobrym Głogów, Sekulski opuszczał boisko ze spuszczoną głową z cichym “jeszcze siedem meczów”.
Po meczu z GKS-em Tychy kibice pytali się, czy to na pewno ci sami ludzie, którzy grają w ŁKS-ie od lutego? Wreszcie widać chemię w zespole. Nawet Mikkel Rygaard nie irytuje tak bardzo, bo haruje i nie ma głupich strat. Przemysław Sajdak, który nie przejmował się do tej pory defensywą, był pierwszy do przecinania akcji rywala i rozpoczynania akcji od obrony. Wymieniać można długo, ale wniosek jest jeden: niezależnie od tego jak skończą się baraże, ŁKS ma nareszcie drużynę. Zawodnicy stoją za sobą murem i walczą o każdy metr boiska.