ŁKS zremisował 0:0 w 16. kolejce Betclic 1. Ligi z Polonią Warszawa. To 4. mecz z rzędu ełkaesiaków bez strzelonego gola na Stadionie Króla. Znów jednym z głównych antybohaterów po stronie “Rycerzy Wiosny” jest Pirulo, który zupełnie sobie nie radzi jako środkowy pomocnik.
Do jego gry nie możemy się przyczepić. Rzadko Polonia strzelała na jego bramkę, ale jeśli już tak się działo, to Bobek naprawdę pewnie interweniował. Ponadto zdecydowanie lepiej grał nogami niż w ostatnim meczu z Ruchem Chorzów.
W defensywie – mimo jednej złej interwencji – generalnie wywiązał się ze swoich zadań. Gorzej to wyglądało pod bramką przeciwnika, bo w tym sektorze nie był w stanie dać ŁKS-owi czegoś “ekstra” swoimi zagraniami.
Jeden z gorszych jego występów w ŁKS-ie. Zazwyczaj wręcz emanuje pewnością i spokojem, a z Polonią dwa razy źle wyprowadził piłkę spod własnej bramki, w tym raz jak dziecko został ograny przez przeciwnika.
O dziwo, zagrał pewniej niż Wiech, choć i jemu przydarzył się błąd przy wyprowadzeniu piłki.
Tak samo jak Głowacki – pod własną bramką solidnie i o wiele gorzej na połowie przeciwnika. Sporo niecelnych, irytujących dośrodkowań.
CZYTAJ TAKŻE: Czarował w Barcelonie, przepadł w ŁKS. Kłopoty Jorge Alastuey’a
Kupczak próbował nadrobić braki Pirulo w tworzeniu sytuacji dla swoich partnerów. Niestety, on również pod tym względem nie radził sobie najlepiej. Jakby tego było mało dość często tracił piłkę i zazwyczaj zamiast napędzać akcje ŁKS-u, to je spowalniał.
To, że gra tak słabo to nie jest wyłącznie jego wina. Przede wszystkim jest zmuszony do gry jako pomocnik i widać, że nie czuje się dobrze w tej roli. To nigdy nie był i nie będzie rozgrywający w stylu Daniego Ramireza. Nie zmienia to jednak tego, że po raz kolejny zmarnował bardzo dobrą sytuację do strzelenia gola, którą powinien wykończyć niezależnie, na jakiej pozycji gra.
To był taki Michał Mokrzycki, jakiego chcą oglądać kibice ŁKS-u. Rządził w środku pola, stworzył dwie bardzo dobre sytuacje dla Pirulo, ale obu Hiszpan nie wykorzystał.
Nie był to łatwy mecz dla Młynarczyka. Na swojej stronie musiał mierzyć się z Ernestem Terpiłowskim, który od pierwszych minut pokazywał, że nie zamierzać dać młodzieżowcowi ŁKS-u taryfy ulgowej. Co więcej, do Młynarczyka często dopadało dwóch bądź nawet trzech graczy Polonii. Piłkarz Łódzkiego Klubu Sportowego starał się, jak tylko mógł, ale na pewno to, jak mało miejsca pozostawiali mu rywale, sprawiło, że nie pokazał do końca, na co go stać.
Z jednej strony był kompletnie niewidoczny i momentami można było zapomnieć, że Austriak w ogóle znajduje się na boisku. Z drugiej natomiast taki obrót spraw wynikał z tego, że Feiertag w zasadzie nie otrzymywał podań od swoich partnerów, a przecież to z nich żyje napastnik. A mimo to i tak to za sprawą jego strzału głową w słupek, ŁKS był najbliżej strzelenia gola.
CZYTAJ TAKŻE: Był uwielbiany przez kibiców ŁKS-u. Teraz zdobył puchar z Polonią
Był bardzo aktywny, nie bał się wchodzić w drybling i często próbował zagrozić bramce rywala, ale – podobnie jak w meczu z Ruchem – były sporo takich sytuacji, gdy Hiszpan był kompletnie osamotniony. Gdyby Arasa dostał od partnerów więcej wsparcia, to automatycznie ŁKS miałby większe szanse na zdobycie bramki.
Miał dać ŁKS-owi świeżość, zastępując wyraźnie zmęczonego Antoniego Młynarczyka. Nic takiego jednak nie miało miejsca – Balić, jak zwykle, zagrał asekurancko i bez polotu. Zdecydowanie jeszcze nie wrócił do pełni formy po kontuzji.
Może to nie było jakieś oszałamiające wejście, ale i tak zagrał o niebo lepiej od anemicznego Balicia. Pokazywał się, regularnie brał udział w akcjach ŁKS-u i oddał jedno groźne uderzenie na bramkę przeciwnika. Mimo że nie zawsze mu wychodziło, to z pewnością sporo zyskał tym występem w oczach trenera Jakuba Dziółki.