ŁKS Łódź od pięciu meczów nie potrafi wygrać w lidze. Kto jest temu winien?
Łódzki Klub Sportowy pod wodzą Jakuba Dziółki gra w kratkę. Sezon zaczął od 4 meczów bez zwycięstwa. Potem wygrał 6 meczów z rzędu i generalnie od połowy sierpnia do końcówki października wyglądał naprawdę dobrze. Fani z Łodzi zaczęli nawet wówczas przebąkiwać o realnej walce o awans do ekstraklasy już w tym sezonie. Niestety, ostatnie półtora miesiące w wykonaniu łodzian na ten moment te nadzieje rozwiały. ŁKS nie wygrał ani jednego z ostatnich 5 meczów, a do tego od połowy września nie potrafi strzelić gola na stadionie Króla. Na bramkę u siebie czeka już od ponad 8 godzin! Co więcej, ostatnio uległ 0:3 Legii Warszawa w prestiżowym meczu 1/8 finału Pucharu Polski, mimo obecności prawie 9 tysięcy oddanych kibiców na trybunach.
Naturalnie, mówiąc o problemach ŁKS-u, nie uciekniemy od oceny trenera Jakuba Dziółki. Na pewno trener ŁKS-u nie ma łatwych warunków do pracy – objął ŁKS po spadku z ekstraklasy, który zawsze jest bolesny dla klubu zdegradowanego z najwyższego szczebla rozgrywkowego, a do tego praca w klubie z al. Unii to pierwsze tak poważne wyzwanie w jego pracy trenerskiej. Wcześniej na poziomie 1. Ligi pracował co prawa w Skrze Częstochowa, ale oczekiwania w Skrze a oczekiwania w ŁKS-ie, to są dwa inne światy.
Jednym z większych zarzutów wobec Dziółki jest brak elastyczności. Oczywiście ta cecha ma też swoje zalety, np. daje zespołowi stabilizację, jeśli chodzi o styl gry. Natomiast istnieje niewielka różnica pomiędzy stabilizację a stagnacją i niestety, ale ostatnio ŁKS-owi zdecydowanie bliżej do stagnacji. Ona wzięła się z dwóch powodów. Po pierwsze, Dziółka praktycznie cały czas stawia na tych samych zawodników. Przynajmniej 30% możliwych minut w lidze rozegrało tylko 14 zawodników. Tak regularna gra odbija się na dyspozycji poszczególnych zawodników. Mateusz Kupczak czy Łukasz Wiech zaczęli popełnić błędy w defensywie, a Andreu Arasa nie jest już tak skuteczny jak na początku sezonu, ale oni w zasadzie tydzień w tydzień grają od pierwszej do ostatniej minuty i nie mają choćby chwili wytchnienia. W obliczu braków wśród w kadrze drużyny, przez ostatnie miesiące z niezaleczoną kontuzją musiał grać Husein Balić, a niedawno do rozgrywek 1. Ligi został zgłoszony Maksymilian Rozwandowicz, który przed tym sezonem wrócił na al. Unii po to, by wzmocnić… drużynę rezerw.
Piłkarze z podstawowego składu muszą grać tak regularnie, bo ławka rezerwowych łodzian nie stoi na wysokim poziomie. Tacy piłkarze jak Jorge Alastuey, Ivan Mihaljević, Aleksander Pawlak czy Antonio Majcenić okazali się dużymi niewypałami transferowymi i – jak na razie – kompletnie nie wywiązują się ze swoich zadań. Niemniej w obliczu takiego obrotu spraw Dziółka chętniej powinien stawiać na młodych zawodników z rezerw, takich jak Aleksander Siwek, Aleksander Iwańczyk czy Mateusz Książek. Iwańczyk dopiero w ostatnim meczu z Legią dostał pierwsze minuty w tym sezonie (i wypadł przyzwoicie), a Siwek oraz Książek wciąż czekają na pierwszą szansę, mimo że wyróżniają się na poziomie 2. Ligi w rezerwach ŁKS-u, Książek nawet jest powoływany do młodzieżowej reprezentacji Polski. Sam Jakub Dziółka podkreślił, że spodziewał się szybszego rozwoju po niektórych zawodnikach.
– Rozmawiamy z dyrektorem sportowym na temat drogi, jaką obraliśmy. Sporo młodych graczy i nie tylko młodych, rozwinęło się w naszych działaniach, ale jest też grupa zawodników, którzy myślałem, że będą robić to szybciej, bo mają ku temu możliwości. Każdemu zespołowi i zawodnikowi potrzebna jest rywalizacja i musimy o to zadbać zimą – mówił bez ogródek trener ŁKS-u.
Stagnacja w ŁKS-ie wzięła się też z tego, że zespół Dziółki w każdym meczu gra bardzo podobnie, jest jednowymiarowy i nie ma planu B na poszczególne spotkania. Należy docenić to, że “Rycerze Wiosny” starają się wykorzystywać wysoki pressing i próbują odbierać piłkę wysoko na połowie przeciwnika. Jednocześnie w meczach z Legią oraz Wisłą Kraków było widać, że ełkaesiacy nie mają sił, by grać w ten sposób przez całe spotkanie, i gdy tylko odezwało się zmęczenie, to od razu rywal ŁKS-u przejmował kontrolę nad przebiegiem meczu.
Co więcej, do poszczególnych decyzji personalnych trenera Dziółki również można mieć sporo zastrzeżenia. Tyczy się to chociażby ciągłego stawiania na Pirulo w roli środkowego pomocnika. Nie dość, że Hiszpan zupełnie nie potrafi się odnaleźć na tej pozycji, to w ogóle nie powinien występować w podstawowym składzie ŁKS-u, co było widać w ostatnich meczach. W starciu z Legią Pirulo wielokrotnie miał szanse do oddania strzału na bramkę przeciwnika, a mimo to tego nie robił. Najczęściej wchodził w pozbawiony sensu dryling, bądź zbyt późno oddawał piłkę partnerom. Grał samolubnie i po raz kolejny nie wywiązał się z roli lidera ŁKS-u. Indywidualnie z pewnością jest to największe rozczarowanie w tym sezonie po stronie ŁKS-u. Jednocześnie trudno nie odnieść wrażenia, że to nie Hiszpan jest największym winnym tej sytuacji. Winnym jest trener, który uparcie wystawia go w podstawowym składzie, w nieoptymalnej roli i tym samym wyrządza dużą krzywdę współczesnej ikonie ŁKS-u.
A to wcale nie jest tak, że Pirulo musi grać od pierwszej minuty, bo w kadrze dwukrotnego mistrza Polski jest chociażby Mateusz Wysokiński, który i w meczach z Legią, i z Wisłą Płock był jednym z najlepszych piłkarzy ŁKS-u. Przede wszystkim jednak Wysokiński ma jedną ważną cechę, którą ostatnimi czasy zatracił Pirulo – jest odważny i nie boi się podjąć ryzyka, mając piłkę przy nodze. Dlatego nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego od 30. września do 5. grudnia Wysokiński ani razu nie wyszedł w podstawowej jedenastce Łódzkiego Klubu Sportowego. To przykład na to, że Dziółka – mimo niewielkiego wyboru na ławce rezerwowych – swoimi decyzjami jeszcze bardziej zawęża swoje pole manewru.
Winni obecnego stanu rzeczy są też jednak gracze ŁKS-u. Oczywiście seria 5 meczów z rzędu bez gola na własnym stadionie jest kompromitująca. Niemniej w ligowych meczach z Wisłą Płock, Stalą Stalowa Wola, Ruchem Chorzów i Polonią Warszawa ełkaesiacy według xG (współczynnika oczekiwanych goli) powinni byli zdobyć 8 bramek, a nie zdobyli ani jednej. To nie jest wina trenera, bo on swoimi decyzjami i taktyką obraną na poszczególne mecze, dał piłkarzom opcje do tego, by strzelili gola, a oni tego nie wykorzystali. Tak samo raczej winą trenera nie jest to, że po bardzo dobrej pierwszej połowie z Legią Warszawa, ŁKS w pierwszych 17. minutach drugiej połowy stracił 3 gole. Trener odpowiada po części za błędy, które popełnili jego podopieczni przy straconych bramkach, ale to zawodnicy powinni lepiej zareagować po pierwszym straconym golu i nie dać tak łatwo rywalowi zdobyć kolejnych bramek.
Warto również wspomnieć o mimo wszystko przeciętnym letnim oknie transferowym. Na 12 transferów do pierwszej drużyny realnie wzmocniły ŁKS tylko trzy (Stefan Feiertag, Arasa i Kupczak). Względnie udane okazało się też przyjście Łukasza Wiecha. Poza tym reszta transferów okazało się mniejszymi lub większymi rozczarowaniami. Za to możemy winić wiceprezesa ds. sportu Roberta Grafa i Dominika Jarosza, menadżera działu skautingu. Graf pracował w takich klubach jak Raków Częstochowa czy Wartą Poznań, a Jarosz w Legii, Lechu Poznań, Rakowie, szkockim Dundee United i PZPN-ie. Od ludzi z takim CV możemy oczekiwać większej skuteczność transferowej. Wydaje się, że najbliższym oknie transferowym liczba dobrych ruchów transferowych przeprowadzonych przez ŁKS powinna być wyższa. Sądzimy tak, ponieważ wiadomo, że zawsze pierwsze okno transferowe w nowym klubie jest specyficzne. W nim Graf i Jarosz swoją uwagę musieli poświęcić nie tylko na sprowadzeniu, ale przede wszystkim na pozbyciu się ponad 20 zawodników, którzy ciążyli na Łódzkim Klubie Sportowym po spadku z ekstraklasy, co im się udało. Teraz ich uwaga i czas będzie poświęcona głównie temu, kogo sprowadzić do klubu. Do tego będą mogli wyciągnąć wnioski z tego, co wydarzyło się w rundzie jesiennej i na ich podstawie odpowiednio wzmocnić ŁKS.
– Na korekty zimowe jesteśmy przygotowani. Tak jak mówiłem na samym początku, przebudowa zespołu to nie jest jedno okno transferowe. Dzisiaj chcemy stworzyć jakieś podwaliny, a potem co okienko wymieniać te najsłabsze ogniwa i wzmacniać zespół. Jesteśmy przygotowani również na zimę, bo wiemy, że wszystkiego w tym oknie na pewno nie zrobimy – zapowiedział Graf w sierpniu tego roku.
Mimo błędów, które Jakub Dziółka popełnił jako szkoleniowiec ŁKS-u, wydaje się, że jego zwolnienie wcale nie będzie najlepszym rozwiązaniem dla dwukrotnego mistrza Polski. Zwolnienie Dziółki byłoby 10. zmianą na ławce trenerskiej łodzian w przeciągu ostatnich ponad 4 lat. W tym czasie jedyna zmiana, która realnie dała coś ŁKS-owi to powrót na al. Unii 2 Kazimierza Moskala. Reszta zmian trenerskich na dłuższą metę dała ŁKS-owi nic, ewentualnie bardzo mało. Podobnie może być z odejściem Dziółki i przyjściem nowego szkoleniowca na jego miejsce.
Fani domagają się powrotu Marcina Matysiaka, który trenował ŁKS w końcówce jego ostatniego pobytu w ekstraklasie. Wcale jednak nie ma gwarancji, że Matysiak osiągałby z łódzką drużyną lepsze wyniki niż Dziółka, w końcu Matysiak tak samo jak 44-latek, to trener, który wciąż się uczy i nie ma jakiegoś wielkiego doświadczenia.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby więc pozostawienie Dziółki na stanowisku trenera i wzmocnienie zespołu trzema bądź czteroma nowymi zawodnikami w zimowym oknie transferowym. Dopiero wtedy realnie będzie można ocenić, jakim trenerem dla ŁKS-u jest Dziółka. Na dziś trudno to zrobić, biorąc pod uwagę to, z jakimi problemami szkoleniowiec ŁKS-u zmagał się w ciągu ostatnich miesięcy.
W poniedziałek 9 grudnia, w ostatnim meczu ligowym w 2024 roku, ŁKS zagra na swoim stadionie z Arką Gdynia (o godz. 19).