W Łodzi spotkały się dwie drużyny: pierwsza mądrze broniąca się i stwarzająca sobie okazje do zdobycia bramki. A drugą był słaby ŁKS, mający ekstraklasowe aspiracje.
Brak pomysłu, gra na stojąco – tak w skrócie opisać można występ podopiecznych Ireneusza Mamrota. W ataku nie wykreowali żadnej groźnej sytuacji. Zawiódł Antonio Dominguez, zawiódł Łukasz Sekulski, zawiódł Piotr Janczukowicz. Nawet przebłyski Pirula nie wystarczyły.
Zagłębie, które zamyka tabelę pierwszej ligi, pokazało dużo większą kulturę gry i stworzyło znacznie groźniejsze sytuacje. Tylko dobra postawa Macieja Dąbrowskiego i Arkadiusza Malarza pozwoliła łodzianom zdobyć punkt.
Przez 90 minut na boisku nie było piłkarza, który wziąłby na siebie odpowiedzialność i zaczął dyrygować grą zespołu. W pierwszej połowie miał szansę zrobić to Michał Trąbka, lecz był jednym z najsłabszych na boisku. W drugiej połowie znowu zmuszeni byliśmy oglądać beznadziejną grę Mikkela Rygaarda.
Można się cieszyć z kolejnego meczu na zero z tyłu. Problem w tym, że defensywa nie jest lepsza niż za czasów Wojciecha Stawowego. Po prostu przeciwnicy nie oddają aż tak groźnych strzałów.
Jeżeli chodzi o ofensywę, to bez Ricardinho nie istnieje. Jeżeli ŁKS myśli o awansie, czas najwyższy zacząć grać lepiej od pozostałych w pierwszej lidze. Dziś w grze kandydata do awansu i czerwonej latarni ligi nie było widać różnicy.
ŁKS – Zagłębie Sosnowiec 0:0
ŁKS: A. Malarz – K. Dankowski (46. M. Wolski), C. Moros, M. Dąbrowski, A. Klimczak, Pirulo, A. Dominguez (74. J. Tosik), M. Rozwandowicz, M. Trąbka (46. M. Rygaard), P. Janczukowicz (46. P, Gryszkiewicz), Ł. Sekulski (82. T. Nawotka)
Zagłębie Sosnowiec: K. Stępniowski – Ł. Turzyniecki, L. Duriska, P. Polczak, D. Gojny, Q. Seedorf (59. Sz. Pawłowski), M. Ambrosiewicz, M. Masłowski, P. Misak, Sz. Sobczak, M. Szwed (64. N. Korzeniecki)