W środę 22 listopada miała miejsce premiera nowego wydania książki „Wielki Widzew” Marka Wawrzynowskiego. Zapraszamy do lektury kolejnego jej fragmentu, tym razem z akcją jak z dobrych filmów szpiegowskich.
Sobolewskiemu został ostatni element układanki. Bramkarz. Jerzy Klepczyński był zawodnikiem co najwyżej średniej klasy krajowej, a przecież Widzew szukał kogoś, kto mógłby grać w Europie nie gorzej niż Burzyński. Była siódma nad ranem, gdy Józef Młynarczyk usłyszał głośne walenie w drzwi. Wyjrzał zaspany przez wizjer i zobaczył znajomą twarz. Zabawnie niechlujny, nieuczesany facet, którego kojarzył każdy piłkarz w kraju. Stefan Wroński. Bramkarz Odry Opole musiał być zaskoczony, bo jeśli miał się spodziewać kogoś tego dnia, to wysłanników Jana Szlachty, szefa Rady Patronackiej Górnika Zabrze. Mieli przyjechać przed południem. Ze Szlachtą Młynarczyk dogadał już przecież wszystkie szczegóły. Pozostało tylko wybrać domek jednorodzinny w Zabrzu. Po to zresztą wrócił nieco wcześniej z wakacji.
Zdziwił się, ale otworzył drzwi. Obok Wrońskiego stał Sobolewski.
– Czy możemy na chwilę wejść? – zapytał prezes.
– No tak, ale… – Młynarczyk na chwilę się zawahał.
– Wchodzimy! – odparł Sobolewski i wepchnął bramkarza do środka.
Młynarczyk wspomina, że ich rozmowa trwała 15 minut.
– Chcesz grać w Widzewie? – zapytał na koniec prezes.
– Ale… – Młynarczyk nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
– Ale czy chcesz grać w Widzewie?
– No ale…
– No ale chcesz czy nie chcesz?
– No pewnie, że chcę.
– My jedziemy do klubu wszystko załatwić, a ty w poniedziałek jesteś u nas na treningu.
Po dziesiątej podjechały czarne wołgi z ludźmi Szlachty. Bezskutecznie pukali do drzwi i wydzwaniali na domowy telefon Młynarczyka. Odpowiedzi na kilka godzin natarczywego dobijania się nie było. Z domu nie dobiegał żaden odgłos. Około czternastej goście z Zabrza wsiedli do samochodów i zrezygnowani odjechali.
Młynarczyk na wszelki wypadek jeszcze przez kolejne cztery godziny siedział razem z rodziną niemal bez ruchu. Dopiero co wrócili do domu z wczasów w Jastarni, dlatego nawet nie zdążyli zapełnić lodówki. Dzień spędzili w milczeniu, przy herbacie i ciastkach. Dopiero po osiemnastej bramkarz dyskretnie wyjrzał przez okno i upewnił się, że nikt z Górnika na niego nie czatuje.
– Wiedziałem, że nie jestem w porządku, bo wszystko było dograne z Górnikiem. Trzeba było może zejść i powiedzieć, że nic z tego, że się nie dogadamy. Ale Szlachta był wtedy tak ważny, że nie wiadomo było, co się stanie – opowiada bramkarz.
W niedzielę ruszył w trasę, a w poniedziałek już trenował z Widzewem. Dostał do kieszeni 700 tysięcy złotych, równowartość 120 średnich pensji krajowych. To był przekonujący argument. Ale przemówiła do niego też jakość klubu z Łodzi. Widzew nie tylko był wicemistrzem Polski, ale też zespołem, który gra coraz lepiej, wciąż idzie w górę i regularnie występuje w europejskich pucharach. Górnik po latach wielkich sukcesów dziś miał przede wszystkim nazwę i zacierające się wspomnienie po erze Pohla, Lubańskiego i Kostki.
– Na zgrupowaniach reprezentacji olimpijskiej dużo rozmawialiśmy o tym, jak wygląda sytuacja w klubach. W tym Widzewie po prostu chciało się grać, chciało się tam być. Zresztą w tym czasie większość piłkarzy w Polsce marzyła, żeby być częścią tego zespołu, a to nie było takie łatwe – wspomina Młynarczyk.
Fragment pochodzi z książki “Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów”, która ukazała się w serii #SQNOriginals i jest dostępna na ⏩ https://bit.ly/lodz-wielki-widzew. Patronem medialnym nowego wydania “Wielkiego Widzewa” jest serwis internetowy Łódzki Sport. Wkrótce będziemy mieć dla Was konkurs, w którym do wygrania będzie książka Marka Wawrzynowskiego.
Józef MłynarczykMarek WawrzynowskiSQNSQNOriginalsWidzew ŁódźWielki Widzew