35-letni piłkarz ma za sobą stracony rok. Ale nie zamierza jeszcze kończyć kariery. Być może spróbuje ją odbudować w GKS Bełchatów.
Łukasz Broż to czterokrotny mistrz Polski z Legią Warszawa. Kibice w województwie łódzkim kojarzą go jednak głównie z gry w Widzewie. Do czerwono-biało-czerwonych trafił w 2006 roku z Kmity Zabierzów i grał w tych barwach przez siedem lat. Spadł z Widzewem z ekstraklasy, ale potem z nim awansował. W 2013 roku odszedł do Legii i z nią święcił sukcesy.
Jego kolejnym klubem był Śląsk Wrocław. Tam spisywał się znakomicie, aż do momentu kontuzji, której doznał w listopadzie 2019 roku na jednym z treningów. Broź zerwał wiązadła krzyżowe w kolanie – przednie oraz boczne. Powrót do zdrowia i pełnej sprawności trwał bardzo długo. W międzyczasie, latem 2020 roku, piłkarzowi skończył się kontrakt ze Śląskiem. Od tego czasu nie ma klubu. Rehabilitował i trenował.
Chociaż w okresie, gdy piłkarz walczył o powrót do formy fizycznej sprzed urazu, mówiło się, że może nawet zakończy karierę, 35-latek nie poddał się jednak. Właśnie podjął próbę powrotu do gry. Od poniedziałku trenuje z pierwszoligowym GKS Bełchatów. – Sam zadzwoniłem do trenera Marcina Węglewskiego, z którym znam się jeszcze z Widzewa. Był tam asystentem Waldemara Fornalika i Czesława Michniewicza. Spytałem, czy mogę z nimi potrenować. Zgodził się bez problemu, więc przyjechałem. Jestem po kilku treningach z drużyną. Czuję się świetnie, więc jestem dobrej myśli – mówi Broź.
Piłkarz opowiada, że umówił się z trenerem na tydzień treningów. Potem porozmawiają, co dalej – czy czterokrotny reprezentant Polski zostanie przynajmniej do końca sezonu, czy poszuka klubu gdzie indziej. – Chcę jeszcze grać w piłkę. Jeśli zdrowie pozwoli, to co najmniej dwa lata. Jeśli się nie uda, to oczywiście dam sobie spokój, nic na siłę – mówi. Przypomina, że przez całą karierę tylko dwa razy miał poważniejsze kontuzje. Ostatnio miał pecha, bo kiedy wyleczył uraz i przeszedł rehabilitację, musiał poddać się nowego zabiegowi na łękotkę.
O przyszłości w Bełchatowie na razie nie chce mówić. Czeka na rozmowę z trenerem. Słyszał o słabej kondycji finansowej klubu, ale – jak zapewnia – nie chodzi mu o pieniądze, ale o powrót do gry. – Wiem, że kilku zawodników teraz odeszło, ale i tak uważam, że jest tutaj fajna drużyna. Jest dużo młodych chłopaków, którzy będą zasuwać na boisku, bo będą chcieli się pokazać. Atmosfera – mimo kłopotów – też jest bardzo dobra – opowiada Broź.
W ostatnich latach mówiło się możliwym powrocie 35-latka do Widzewa, ale on sam tego nie potwierdza. – Mówiło się i pisało o tym, ale do mnie nikt nie dzwonił z Widzewa. Do mojego menedżera też nie. Nie było więc takiego tematu – zapewnia. Ale gdyby ktoś zadzwonił… – Zawsze byłem na to otwarty na Widzew i z chęcią bym wrócił. Tutaj zaczęła się moja przygoda z piłką w ekstraklasie. Bolało mnie, gdy ktoś mówił, że nie wracam, bo chcę zarabiać za dużo. Przecież nikt z Widzewa nie pytał mnie o te sprawy. Nikt w ogóle nie dzwonił. To ja można mówić, że chciałem, nie wiadomo jakich pieniędzy? Na pewno bez problemów byśmy się dogadali.
Broź miał przed sezonem ofertę m.in. z ekstraklasowej Stali Mielec, ale przydarzył mu się wspomniany uraz łękotki i sprawa upadła. Był też temat m.in. Górnika Łęczna. – Zapytań było wiele, ale bez konkretów – twierdzi piłkarz. Teraz liczy, że zostanie w GKS i odbuduję formę sprzed fatalnej kontuzji.
Autor: Janek