30-letni Czech był wiodącą postacią Widzewa Łódź w pierwszej części sezonu 2021/2022 Fortuna 1 Ligi. Wybrany został nawet najlepszym defensywnym pomocnikiem ligi. Wiosną Hanousek ma nadzieję dać kibicom wspólnie z kolegami jeszcze więcej powodów do radości.
Marcin Olczyk: Początek rundy w waszym wykonaniu był bardzo dobry, ale jej końcówka byłą już dużo trudniejsza. Jak oceniasz te ostatnie miesiące w wykonaniu Widzewa?
Marek Hanousek: Myślę, że ogólnie możemy być usatysfakcjonowani. Latem w klubie nastąpiło wiele zmian, więc gdyby wtedy ktoś nam powiedział, że skończmy rok z 39 punktami na koncie, na pewno wzięlibyśmy to w ciemno. Mamy dobrą pozycję startową przed drugą częścią sezonu. Co ważne, większość wyników była wypadkową naszej dobrej gry, dlatego warto docenić pracę trenera i jego sztabu. Czasami było nawet nadspodziewanie dobrze, ale ta końcówka jesieni pokazała nam, że nie możemy osiąść na laurach, bo jest jeszcze wiele elementów, które musimy poprawić.
Czy dla ciebie to była dobra runda?
– Z mojej perspektywy to było dobre pół roku. Cieszyłem się grą, odpowiada mi filozofia trenera, a dzięki kibicom każdy moment na murawie Serca Łodzi jest wyjątkowy. Poza tym urodziła mi się córka, więc życie stało się dużo bardziej interesujące.
Jesteś uznawany za jednego z najlepszych zawodników Fortuna 1 Ligi. Czy gra na tym poziomie jest dla ciebie wymagająca i motywująca?
– Pierwsza liga ma swoją jakość. Jest w niej dużo zespołów, które chcą grać ciekawą, kombinacyjną piłkę. Ale jak już zdarzają się takie mecze jak z Wisłą Kraków to nie ma co ukrywać, że chętnie zagrałoby się ich znacznie więcej. Dlatego na pewno bardzo chciałbym sprawdzić się na poziomie ekstraklasy.
Ale nie żałujesz, że dołączyłeś do Widzewa?
– Nie byłem szczęśliwy w moim poprzednim klubie. Ani drużynie się nie wiodło, ani ja nie mogłem się rozwijać. Dlatego, gdy tylko pojawiła się możliwość dołączenia do tak dużego i znanego klubu, jakim jest Widzew, nie zastanawiałem się długo. I to była dobra decyzja. Po zmianach, jakie miały miejsce latem, wszystko wydaje się być na swoim miejscu, a drużyna weszła na właściwe tory. Mam nadzieję, że na koniec sezonu damy naszym kibicom i sobie wiele radości.
Jak odnajdujesz się w Łodzi, ale też w klubie i drużynie?
– Od pierwszego dnia czułem się tu mile widziany. Ludzie wokół byli i nadal są bardzo pomocni i otwarci. Wspaniałe jest przywiązanie społeczności do Widzewa, które widać na każdym kroku. Do tego język polski i czeski są bardzo podobne. W mieście znaleźć można wszystko, czego człowiekowi potrzeba. Moja żona na przykład lubi Łódź też za to, że nie jest to aż tak zabiegane miasto jak Praga.
Twoje początki w Widzewie były trudne. Z czego to mogło wynikać?
– Trafiłem do klubu, gdy targały nim różne problemy. W takiej sytuacji nie było łatwo się zaaklimatyzować. Atmosfera wokół drużyny zrobiła się niewesoła, a ode mnie oczekiwanego natychmiastowych efektów, których faktycznie nie dałem. Ale ten czas bardzo pomógł mi poznać środowisko i otoczenie klubu. Dzisiaj cieszę się, że jestem częścią obecnego Widzewa, między innymi dlatego, że mam podobny pogląd na piłkę nożną jak nasz trener.
Czy pojawienie się w klubie Janusza Niedźwiedzia miało duży wpływ na poprawę twojej dyspozycji sportowej?
– Mówiąc zupełnie szczerze, pracowałem w swojej karierze z wieloma bardzo dobrymi trenerami. Trzech z nich prowadziło nawet drużynę narodową. Ale żaden nie wskazał mi tak wielu rzeczy, które powinienem poprawić, jak trener Niedźwiedź. Czasem żałuję, że nie mam 20 lat (śmiech).
Jaki to typ trenera?
– Po pierwsze, mam wrażenie, że wszystko, nad czym razem pracujemy, ma sens i dzieje się z jakiegoś powodu. To człowiek bardzo uporządkowany i niebywale pracowity. Po drugie, trener chce grać ofensywną piłkę, dlatego daje nam mnóstwo wskazówek na temat tego, jak to robić i jak radzić sobie w tym zakresie coraz lepiej.
Myślisz, że zespół pod jego wodzą może awansować do ekstraklasy?
– Na sto procent. Nie chciałbym nakładać na klub czy drużynę dodatkowej presji, ale w moich oczach nie ma sensu zastanawiać się „czy”, tylko „kiedy”.
Który moment minionej rundy będzie dla ciebie najbardziej pamiętny i dlaczego była to kołyska po strzelonej bramce?
– To był przede wszystkim bardzo miły gest ze strony kapitana Dixona (Daniela Tanżyny – przyp. red.). Ale tych momentów wartych zapamiętania było wiele. Najbardziej lubię jak zdobywamy bramki po ładnych akcjach, np. przeciwko GKS-owi Katowice, kiedy gola zdobył Mateusz Michalski. Wspominałem już o atmosferze panującej na naszym stadionie, ale cały czas dla mnie jest to coś wyjątkowego – za każdym razem przeżycia są niepowtarzalne. Ale warto wspomnieć również o niezwykłej reakcji naszych kibiców po porażce 0:4 z Podbeskidziem Bielsko-Biała.
Który mecz Widzewa był w tej rundzie najlepszy, a z którego występu indywidualnego najbardziej zadowolony może być Marek Hanousek?
– Nie jestem w stanie wskazać jednego. Najlepiej wygrywa się do po dobrym meczu całej drużyny, kiedy możemy cieszyć się wspólnie z kibicami. A takich spotkań jesienią było szczęśliwie dla nas naprawdę dużo.
A jak było z tymi słabszymi meczami? Potrafisz wybrać najgorszy?
– Okropne wspomnienia mam z drugiej połowy spotkania z Podbeskidziem i porażki z Resovią. Wracanie do tych wydarzeń jest bardzo bolesnym doświadczeniem.
Byliście blisko awansu do ćwierćfinału Fortuna Pucharu Polski. Czy po meczu z Wisłą Kraków pozostał duży niedosyt?
– Byłem mocno rozczarowany, bo czułem, że mogliśmy go wygrać. Niestety finał był zupełnie inny, ale czasami taka właśnie jest piłka nożna. Bywało wcześniej i tak, że to my wychodziliśmy zwycięzcy z meczów, w których nie wszystko układało się po naszej myśli.
Przy okazji rywalizacji z Wisłą miałeś okazję spotkać się z Matejem Hanouskiem, z którym… nie jesteś spokrewniony. Ale, z tego, co wiem, znacie się bardzo dobrze.
– Zgadza się. Graliśmy razem w Dukli Praga. Znamy się od dawna. Co ciekawe nasze żony, które się przyjaźnią, mają tak samo na imię, a od ślubu również na nazwisko.
Jakie masz plany na przerwę świąteczno-noworoczną? Jak chcesz wykorzystać te kilka wolnych chwil?
– Spędzimy ten czas w domu rodzinnym w Pradze, ale też odwiedzając najbliższą rodzinę, która bardzo chce poznać Medę, naszą córkę. Mam też nadzieję znaleźć chwilę czasu na rekreacyjną grę w tenisa z przyjaciółmi, ale czeka mnie również trochę nauki, żeby nadgonić obowiązki na studiach.
Czy twoje życie zmieniło się po narodzinach córki?
– To bardzo ciekawe pytanie. Szczerze mówiąc chyba na swój sposób obawiałem się tych zmian, bo zakładałem, że będą większe. Ale przede wszystkim pojawiają się nowe, wspaniałe i trudne do pisania uczucia. Już samo patrzenie na tak malutką istotę zasypiającą w twoich ramionach to coś niesamowitego.
Masz swoją ulubioną tradycję świąteczną? Jak najchętniej spędzasz ten czas?
– Uwielbiam świąteczne ciasteczka i baśniowe opowieści. Ważne jest dla mnie, by zjeść świąteczny obiad z rodziną, a staram się z kolei unikać okołoświątecznego zgiełku. Teraz szczególnie nie mogę się doczekać, aż nasza córeczka troszkę podrośnie i będzie wierzyć, że Ježíšek (Jezusek) przynosi prezenty (tradycyjne przekonanie świąteczne panujące między innymi w Czechach, Chorwacji czy części Niemiec – przyp. red.).
Czego, po tak intensywnych i udanych miesiącach, życzysz sobie na przyszły rok?
– Zdrowia. Z nim zrealizować można każde, nawet najambitniejsze plany.