Niepokojąco słaby występ ŁKS-u. Kamil Kiereś rozgryzł łodzian, a jego Górnik Łęczna z zimną krwią wypunktował wicelidera Fortuna 1 Ligi. Wojciech Stawowy ma o czym myśleć przed meczem z Miedzią – jego zespół był dziś całkowicie bezradny w ofensywie, a w dwóch ostatnich meczach stracił łącznie sześć bramek.
Obraz pierwszych minut gry odpowiadał temu, czego mogliśmy się spodziewać po konfrontacji najskuteczniejszego ataku Fortuna 1 Ligi z jej drugą najszczelniejszą defensywą – to ŁKS utrzymywał się przy piłce, a wycofany Górnik czekał na ruch rywala. Pomimo tego, że Górnik nie stosował wcale zbyt agresywnego pressingu ŁKS miał poważne problemy z tym, by sforsować zielono-czarny mur, jaki trener Kamil Kiereś ustawił przed bramką Macieja Gostomskiego. Gospodarze imponowali organizacją gry w defensywie i umiejętnym zamykaniem boiskowych przestrzeni, a jednocześnie szukali swoich szans z kontry i to oni oddali pierwszy celny strzał spotkania – w 9. minucie Serhij Krykun strzelił mocno, jednak wprost w ręce Arkadiusza Malarza.
Pierwsze półtora kwadransa piątkowego meczu było daniem dla prawdziwych piłkarskich koneserów – na boisku obejrzeliśmy łącznie dwa strzały (w tym jeden celny; oba oddali piłkarze Górnika). W 23. minucie Pirulo poprawił tę statystykę próbą zza pola karnego. Była to jednak jedyna korzyść z jego uderzenia, bowiem piłka przeleciała wysoko ponad poprzeczką.
Dopiero trzynaście minut później łodzianie oddali pierwszy strzał w światło bramki, a doprowadzili do tego dzięki temu, że zamiast mozolnie budować akcje przez środek pola postanowili ominąć go długim podaniem. Rozwandowicz, zagrał do Nawotki, ten zakręcił z piłką kółeczko na skrzydle i trafił prosto w koszyczek Macieja Gostomskiego.
W końcówce pierwszej połowy dwie niezłe okazje na zdobycie gola miał Górnik. Najpierw w 41. minucie Sasin dośrodkował piłkę, z którą adresat podania minął się na milimetry, a cztery minuty później z ostrego kąta uderzył Tymosiak. Na tym licznik strzałów w pierwszej połowie się zatrzymał. Łęczniańskie catenaccio przynosiło efekty – ŁKS pomimo przewagi w posiadaniu piłki bił głową w mur.
Drugą połowę gospodarze rozpoczęli od mocnego uderzenia. Znakomicie znany przy al. Unii Bartłomiej Kalinkowski zainicjował szybką kontrę i zdołał dograć do Karola Struskiego, który znalazł się w znakomitej sytuacji do strzału. Czyste konto ŁKS-u uratował Malarz.
Ledwie cztery minuty później Górnik z niepokojącą łatwością wyprowadził kolejny groźny kontratak. Tym razem w stronę bramki Malarza ruszył Śpiączka, a jego samotny rajd przerwał zdecydowanym wejściem Dąbrowski, który z pewnością musiał odetchnąć z ulgą, kiedy sędzia wyjął z kieszeni jedynie żółty kartonik. Jeszcze groźniej było w 64. minucie, gdy po zamieszaniu w polu karnym Malarz popisał się refleksem, broniąc mocny strzał oddany z obrębu pola karnego.
To, na co zanosiło się od samego początku drugiej połowy ziściło się w 72. minucie – po rzucie wolnym egzekwowanym przez Tomasza Nidzierskiego Tymosiak głową skierował piłkę do bramki i otworzył wynik meczu.
Po stracie gola ełkaesiakom nie udało się odmienić obrazu gry – wciąż byli pod bramką Gostomskiego całkowicie bezradni; w ich atakach brakowało kreatywności i konkretów. Na brak tych ostatnich nie mogli narzekać piłkarze Kieresia – już w 79. minucie mogli prowadzić dwiema bramkami, jednak Wojciechowski trafił w poprzeczkę. Pięć minut później napastnik Górnika był już dużo skuteczniejszy i strzałem głową ustalił wynik spotkania na 2:0.
Fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport