Po chwilach radości czy nawet euforii związanej z pojawieniem się nowego właściciela w Widzewie przyszedł czas na nieco głębszą refleksję. Czy odejście od zasad panujących do tej pory w klubie to dobra decyzja?
Zmiany, które zachodziły w Widzewie od jakiegoś czasu zwiastowały rychłe pojawienie się nowego właściciela. Do Widzewa dołączyli nowy dyrektor sportowy – Mindaugas Nikolicius i nowy trener – Żeljko Sopić. Obaj swoje w piłce nożnej widzieli, obaj zamierzają w Widzewie wprowadzić nowy porządek – taki, który ma pozwolić klubowi osiągać sukcesy.
Ważniejsza od zmian personalnych jest jednak zmiana w systemie pracy pionu sportowego. Wreszcie w Widzewie jest osoba, która bierze odpowiedzialność za wynik sportowy. Pisałem o tym zresztą nie tak dawno na łamach „Łódzkiego Sportu”, porównując rolę dyrektorów sportowych w Widzewie i ŁKS-ie.
Zarząd Widzewa, na czele z Maciejem Szymańskim, doszedł do wniosku, że pion sportowy przy Piłsudskiego nie funkcjonował odpowiednio i trzeba było to zmienić. Wszyscy eksperci zajmujący się relacjami międzyludzkimi oraz zarządzaniem mówią jednogłośnie – w strukturach musi być lider, którego władza i odpowiedzialność wykracza poza kompetencje innych osób.
Pod koniec zimowego okienka transferowego decyzyjność dotyczącą sportu przekazano w ręce dyrektora sportowego – najpierw, praktycznie na kilka dni, Tomasza Wichniarka, a później Mindaugasa Nikoliciusa. To zmiana na plus, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie konflikto-nieporozumienia na linii Tomasz Wichniarek – Daniel Myśliwiec.
Nikoliciusa zdążył już nawet oficjalnie pochwalić nowy właściciel Widzewa. Robert Dobrzycki podczas konferencji na temat zmian w akcjonariacie stwierdził nieco korporacyjnie, że „Niko” to świetny menedżer. To bardzo istotne, bo dyrektor sportowy musi potrafić zarządzać nie tylko pionem sportowym, ale i drużyną.
Problematyczne w mojej opinii stały się jednak kolejne zmiany. Nikolicius otrzymał w klubie niemal władzę absolutną (podobno musi nawet piłkarzom wydawać zgodę na wywiad). To, że wybrał trenera jest oczywiście zrozumiałe, ale jednocześnie dobrał sobie na przykład dyrektora ds. rekrutacji. Wszystkich łączy to, że mniej lub bardziej są związani z chorwacką piłką. Widzew, niemal z dnia na dzień, stał się klubem zdecydowanie bardziej bałkańskim.
Do tej pory Widzew trzymał się zasady, że trener z zewnątrz może pracować z jednym swoim asystentem, zaś reszta sztabu ma być widzewska. To, można powiedzieć, uratowało Widzew po rozstaniu z Danielem Myśliwcem, którego obowiązki przejął Patryk Czubak. Przy zatrudnieniu Sopicia odstąpiono od tej reguły, bo wraz z Chorwatem do zespołu trenerskiego dołączyli Dario Grabusić (asystent), Josip Pausić (analityk) oraz Ivan Ćuković (trener przygotowania motorycznego). W sztabie ważną rolę odgrywa na szczęście Czubak, który złapał wspólny język z Żeljko Sopiciem. Bez niego i Andrzeja Woźniaka z widzewskiej części sztabu pozostałoby naprawdę niewiele.
Na tym jednak nie koniec zmian. Pożegnano również Tomasza Wichniarka oraz Wojciecha Śmiecha, czyli odpowiednio dyrektora sportowego, który po zatrudnieniu Nikoliciusa, miał z nim ściśle współpracować oraz dyrektora ds. skautingu seniorskiego. W ich miejsce ściągnięto, a jakże, Chorwata – Igora Cerinę oraz Piotra Kasprzaka, który ostatnio pracował w Szkocji.
Te wszystkie zmiany sprawiły, że klub nieco odszedł od polityki spokojnego rozwoju. Przez lata pod wodzą Tomasza Stamirowskiego wykonano tytaniczną wręcz pracę, by Widzew faktycznie był ważniejszy od każdego pracownika i by ciągłość pracy klubu, nawet po zmianach personalnych, została zachowana. Odnoszę wrażenie, że to wszystko zostało odcięte grubą linią, a w Widzewie postawiono na wynik sportowy, który mają zagwarantować ludzie z zewnątrz i dużo większe niż dotychczas pieniądze. Czy to źle? Oczywiście, że nie, ale zaczyna mi brakować w klubie ludzi, którzy są emocjonalnie z nim związani. Bo sam właściciel – kibic, to za mało.
Sam Robert Dobrzycki mówi, że trzeba przewidywać najgorsze scenariusze. Co więc pozostanie, jeśli ten projekt nie wypali i drużyna w kolejnych dwóch sezonach nie przebije się do pierwszej szóstki ekstraklasy? Jeżeli chorwacko-litewski zaciąg odejdzie z Widzewa pozostanie spalona ziemia i wszystko będzie trzeba budować od nowa. Nowy pion sportowy, nowy dyrektor, nowy szef skautów, nowy sztab. To przecież trwa i właśnie to wzbudza u mnie pewne obawy.
Jest też druga strona medalu. Przy Piłsudskiego podjęto niemałe ryzyko. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Jeśli cały „bałkański plan” wypali to wystrzały korków od tego cenionego przez wielu trunku będzie słychać w całej Polsce.
Mindaugas NikoliciusPKO EkstraklasaRobert DobrzyckiWidzew Łódź