Na godzinę przed pierwszym gwizdkiem Widzew jak zawsze podał skład i… Są! Co prawda „tylko” na ławce rezerwowych, ale jednak w kadrze znaleźli się Juliusz Letniowski i Bartłomiej Pawłowski. Ten pierwszy po raz ostatni zagrał 5 grudnia, a drugi 6 kwietnia. Nigdy jeszcze nie wystąpili w Widzewie razem w ligowym meczu. Ich powrót do zdrowia to świetna wiadomość przed decydującą fazą rozgrywek, bo każdy kibic wie, ile – jeśli są w formie – mogą dać drużynie w ofensywnie. We wtorkowy wieczór na razie tylko straszyli rywali z ławki, ale to już naprawdę coś.
Skład Widzew nie różnił się wiele w porównaniu z tym, który wyszedł przeciwko GKS-owi Jastrzębie trzy dni temu. W jedenastce Daniela Villanuevę zastąpił Paweł Zieliński, ale oczywiście zagrał na innej pozycji – prawego wahadłowego. W ataku był Karol Danielak, który ostatnio strzelił gola grając jako „dziewiątka”. W każdym razie, znów trzeba było trochę eksperymentować w pierwszej linii.
Widzew od kilku dni reklamował to spotkanie jako mecz na szczycie, ale tak naprawdę to był pojedynek… pod szczytem. O ile do łódzkiej drużyny jeszcze to pasuje, bo przecież cały czas zajmuje miejsce premiowane awansem bezpośrednim, o tyle zespół z Kielc do szczytu ma coraz dalej, szczególnie po sobotniej porażce z Arką Gdynia. By zachować szanse na awans, musiał w Łodzi wygrać. Inaczej strata do Widzewa powiększyłaby się aż do 10 punktów i zostałyby co najmniej baraże. Z kolei gospodarze musieli zwyciężyć za wszelką cenę, bo Arka jest bardzo blisko. Nie był to więc może mecz na szczycie, ale z całą pewnością mecz o ogromnej wadze. To zwiastowało wielkie emocje.
Jesienią od pierwszej minuty Korona zepchnęła Widzew do głębokiej obrony i raz po raz atakowała jego bramkę. Różnica w posiadaniu piłki była ogromna, sytuacji do zdobycia goli sporo, ale bramka łódzkiej drużyny była jak zaczarowana. Widzewiacy jakimś cudem to przetrwali. Wtorkowy mecz był bardzo podobny z tą różnicą, że tym razem to czerwono-biało-czerwoni atakowali i prowadzili grę. Przez 70 procent czasu gry, to oni byli przy piłce. Sytuacji też nie brakowało. Gospodarze na różne sposoby próbowali pokonać bramkarza Korony. Najpierw trzeba jednak wspomnieć o sytuacji z 7. minuty, kiedy w pole karne szarżował Fabio Nunes. Portugalczyka zatrzymał Adam Frączczak, który odbił piłkę ręką. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Sędzia Daniel Stefański nie tylko jednak nie podyktował jedenastki, ale nawet nie sprawdzi tej sytuacji na powtórkach. To sędzia międzynarodowy, to widocznie wie lepiej.
Później była nawałnica Widzewa.
12. minuta – płaskie dośrodkowanie Karola Danielaka, ale Ernest Terpiłowski nie zdołał zamknąć akcji.
13. minuta – strzał Patryka Lipskiego z dystansu, ale bramkarz odbił piłkę.
14 minuta – Kristoffer Normann Hansen ograł rywala w polu karnym, ale strzelił tuż obok słupka.
20. minuta – uderzenie Martina Krezurieglera z ostrego kąta za kołnierz bramkarza, ale piłka minęła bramkę. Zabrakło niewiele.
30. minuta – Danielak strzela obok bramki po świetnej akcji Norwega.
38. minuta – po bardzo dobrym dośrodkowaniu Pawła Zielińskiego Dominiki Kun głową strzelił niecelnie. To była znakomita okazja!
Po drugiej stronie boiska nie działo się niemal nic. Goście od czasu do czasu próbowali zaatakować, ale nie byli w stanie zbliżyć się do bramki Widzewa. O grze łódzkiej drużyny można za to pisać naprawdę wiele dobrego. Naprawdę grała dobrze, szybko, dominowała, atakowała na różne sposoby i potrafiła wiele razy zaskoczyć i przechytrzyć rywali. To było najlepsze 45 minut Widzewa tej wiosny. Brakowało tylko – i aż – goli.
Po prostu trzeba było poczekać, bo bramka padła zaraz po przerwie. Łodzianie nie zmienili nic w sposobie gry i od razu zaatakowali. Wyjątkowo ofensywnie nastawiony tego wieczora Martin Kreuzriegler wbiegł w pole karne, strzelał, ale został zablokowany. Piłka trafiła jednak do Normanna Hansena, który z ostrego kąta precyzyjnym strzałem po ziemi pokonał Konrada Forenca.
Niestety prowadzenie nie utrzymało się zbyt długo. Przed meczem trener i piłkarze Widzewa wspominali, że atutem kielczan są m.in. stałe fragmenty gry i okazało się, że dobrze przeanalizowali jej grę. Po w 55. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Kyryło Petrow uciekł Terpiłowskiemu i Fabio Nunesowi i strzałem głową nie dał żadnych szans Henrichowi Ravasowi.
Niestety ten gol zachęcił kielczan do odważniejszej gry i mecz wyrównał, chociaż wciąż ze wskazaniem na gospodarzy. Oczywiście tempo nie było już tak szybkie, jak wcześniej, ale to wciąż był bardzo dobry, jak na pierwszoligowe warunki, mecz. Ktoś jednak musiał w końcu popełnić błąd…
Popełnił go niestety Widzew i zdarzyła się katastrofa. Najpierw fatalnie zachował się Marek Hanousek, który nie wiedzieć czemu, zamiast wybić piłką do przodu, albo w aut, wbił ją w pole karne. Przejął ją Jewgienij Szykawka. Mógł go zablokować Patryk Lipski, ale wywalił się przed napastnikiem Korony i ten mógł oddać strzał. Nie zdołał go zablokować Patryk Stępiński, a Ravas nie dał rady jej sięgnąć.
Na boisku był już wtedy Pawłowski, po drugim golu dla gości trener Janusz Niedźwiedź wpuścił też Letniowskiego. W nich była ostatnia nadzieja.
Niestety i oni nie dali rady i porażka, w jakże ważnym meczu, stała się faktem. Widzew wciąż jest drugi, ale jutro może to miejsce stracić na rzecz Arki. Korona chyba też wróciła do gry. To oczywiście jeszcze nie jest koniec walki o PKO Ekstraklasę, ale sytuacja się dla czerwono-biało-czerwonych komplikuje. A teraz derby Łodzi.
Widzew Łódź – Korona Kielce 1:2 (0:0)
1:0 – Normann Hansen 48.
1:1 – Petrow 59.
1:2 – Szykawka 79.
Widzew: Ravas – Stępiński, Hanousek, Kreuzriegler – Zieliński (88. Villanueva), Kun (83. Letniowski), Lipski, Nunes (72. Pawłowski) – Terpiłowski, Normann Hansen (88. Gołębiowski) – Danielak.
Korona: Forenc – Szymusik (79. Koj), Malarczyk Petrow – Danek (72. Corral), Sewerzyński (63. Szpakowski), Gąsior (63. Oliveira), Podgórski – Frączczak, Takać (46. Łukowski) – Szykawka.
Żółte kartki: Stępiński, Letniowski (Widzew) – Szykawka, Sewerzyński (Korona)