Choć duńska ziemia wydała wielu znakomitych piłkarzy ze Schmeichelem, Laudrupem i Eriksenem na czele, polskie boiska przez wiele lat pozostawały dla piłkarzy z Półwyspu Jutlandzkiego terra incognita. W ostatnich latach ta sytuacja zaczęła się diametralnie zmieniać. Czy nowy piłkarz ŁKS-u Mikkel Rygaard zapisze kolejną kartę historii szturmu duńskich wikingów na boiska PKO BP Ekstraklasy?
Grono Duńczyków, którzy zagrali w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce wciąż pozostaje stosunkowo nieliczne. Większą lub porównywalną liczbę reprezentantów na boiskach Ekstraklasy mogły się pochwalić tak egzotyczne z punktu widzenia Grodziska Wielkopolskiego czy Niecieczy kraje jak Argentyna, Izrael, Japonia, Kamerun, Peru i Zimbabwe.
Pierwszym Duńczykiem, który zaliczył poważniejszy epizod na boiskach Ekstraklasy był lewy obrońca Jan Frederiksen, który przed sezonem 2012/2013 dołączył do Wisły Kraków. Były gracz Midtjylland i Brøndby nie zrobił przy Reymonta furory (najdelikatniej rzecz ujmując). Jesienią wystąpił co prawda w dwunastu meczach, ale już w styczniu pożegnano się z nim na pół roku przed końcem kontraktu i przez kolejne trzy lata żaden rodak Frederiksena nie zdecydował się na to, by pójść w jego ślady i spróbować swoich sił w Polsce.
Sygnał do duńskiego najazdu na Ekstraklasę wyszedł z Poznania. W 2016 roku włodarze Lecha zdecydowali się na zakontraktowanie dwóch Nielsenów – zimą ściągnięto z Esbjergu napastnika Nickiego Bille, a latem dołączył do niego stoper Lasse. Obaj pozostali w Polsce do stycznia roku 2018, zaliczając łącznie ponad sześćdziesiąt meczów w niebiesko-białych barwach. Nicki Bille dołożył do tego wystawiającą mu kiepskie świadectwo liczbę ośmiu bramek. O Nielsenie było głośno nie tylko z powodu wyczynów boiskowych. W ubiegłym roku duńska telewizja TV2 pokazała serial dokumentalny, w którym były gracz Lecha opowiada m.in. o swoich problemach z alkoholem i narkotykami. Nielsen wchodził także w konflikty z prawem, co było spowodowane m.in. tym, że miał grozić bronią jednej z osób napotkanych na kopenhaskim deptaku.
Występy obu Nielsenów mocno zachęciły kluby Ekstraklasy do uważnego analizowania duńskiego rynku transferowego – między 2016 a 2018 rokiem na polskich boiskach pojawiło się aż… siedmiu Duńczyków. Najlepiej spośród nich poradzili sobie Mikkel Kirkeskov, Frederik Helstrup i Christian Gytkjaer.
Pierwszy z wymienionych spędził dwa i pół roku w Piaście Gliwice. Przez ten czas zaliczył niemal sto występów w niebiesko-czerwonej koszulce i sięgnął z ekipą Waldemara Fornalika po historyczne Mistrzostwo Polski. Z początkiem 2021 roku opuścił Śląsk i dołączył do ekipy lidera 2. Bundesligi, Holstein Kiel. O pół roku dłużej występował w Polsce stoper Frederik Helstrup. Pochodzący z Kopenhagi zawodnik był przez długi czas podstawowym zawodnikiem Arki Gdynia, rozpoczynając od pierwszej minuty m.in. jedno z najważniejszych spotkań w dziejach gdyńskiego klubu – mecz o Superpuchar Polski 2017/2018, w którym Arka pokonała 3:2 Legię Warszawa.
Bezdyskusyjnie największą duńską gwiazdą, jaka postawiła do tej pory stopę na ekstraklasowych boiskach jest Christian Gytkjaer. Były gracz m.in. FC Nordsjælland i Rosenborga zapisał się na stałe w historii Lecha Poznań, zostając w sezonie 2019/2020 królem strzelców ligi z 24 trafieniami na koncie. Ogółem Gytkjaer wystąpił w niemal 120 meczach z herbem Kolejorza na piersi. Zdobył w nich 65 bramek i zapracował na miano jednego z najlepszych piłkarzy, którzy występowali w Lechu w XXI wieku. Jego piłkarskiej klasy dowodzi to, że po wyjeździe z Poznania trafił do występującego w Serie B AC Monza. Klub prowadzony przez byłego premiera Włoch i właściciela AC Milan Silvio Berlusconiego ma iście mocarstwowe plany, a Gytkjaer trenuje w nim u boku m.in Kevina-Prince’a Boatenga czy Mario Balotellego.
To, czego dowiedzieliśmy się do tej pory o 30-letnim pomocniku wskazuje, że Rygaard nie powinien mieć problemów z odnalezieniem się w ekipie Wojciecha Stawowego. Czy jednak nowy duński nabytek ŁKS-u nawiąże w swoich boiskowych występach do sukcesów Kirkeskova, Helstrupa czy Gytkjaera? Na pewno przy al. Unii nikt nie miałby nic przeciwko takiemu scenariuszowi. Na razie stawiane przed nim zadanie jest proste – ma poprowadzić ŁKS do upragnionego awansu.
Fot. ŁKS Łódź