Takiego obrotu spraw spodziewał się mało kto – szorujący po dnie ekstraklasowej tabeli ŁKS wywalczył remis z drużyną wicemistrzów Polski! Ełkaesiacy mieli sporo szczęścia, ale zapracowali na bramkę – długo nie pozwalali, by mecz zamienił się w oblężenie bramki Aleksandra Bobka i potrafili odgryźć się rywalowi. Drużyną Piotra Stokowca rozpoczyna rundę rewanżową optymistycznym akcentem.
Obraz meczu w początkowej jego fazie nie był zaskakujący – wyraźną przewagę miała Legia. Piłkarze Kosty Runjaicia utrzymywali się przy piłce, lecz w pierwszych minutach mieli problemy z dotarciem pod pole karne gospodarzy. ŁKS tymczasem potrafił gościom odpowiedzieć – główna w tym zasługa Kaya Tejana, który ambitnie walczył o piłkę, szukał długich podań i wchodził w indywidualne pojedynki z obrońcami rywala. W 10. minucie Holender przyprawił łódzkich kibiców o szybsze bicie serca, gdy z determinacją ruszył przed siebie lewy skrzydłem, dotarł do linii końcowej i wstrzelił piłkę w pole karne. Jego zagranie pozostało jednak bez adresata. Z dobrej strony pokazał się ponownie raptem trzy minuty później, gdy wyłuskał piłkę Augustyniakowi i ruszył w stronę bramki rywala. Również i tym razem nie przełożyło się to jednak na wymierne korzyści dla zespołu.
W piętnastej minucie gry znacząca przewaga Legii w posiadaniu piłki w końcu zaowocowała naprawdę groźną sytuacją strzelecką – w sytuacji sam na sam z Aleksandrem Bobkiem znalazł się Blaz Kramer. Ełkaesiak dzięki efektownemu „pajacykowi” wybił jednak piłkę spod nóg słoweńskiego napastnika. W kolejnych minutach ełkaesiacy zaczęli wyglądać coraz pewniej i dłużej utrzymywać się przy piłce. Ten dobry rytm zachowali także po krótkiej przerwie spowodowanej zadymieniem boiska po odpaleniu przez kibiców pirotechniki. Najgroźniejszą okazję tej części meczu legioniści dostali… w prezencie od rywali. Niepewna wymiana piłki między Głowackim a Flisem doprowadziła do tego, że w okolicy dwudziestego metra od bramki do piłki dopadł Muci. Legionista oddał mocny strzał, lecz nie trafił w trybuny.
W 42. minucie boisko opuścił Nacho Monsalve. Sytuacja wyglądała bardzo niepokojąco, bo Hiszpan trzymał się za kolano, a problemy z tym stawem były wcześniej powodem jego pauz w grze. Jego miejsce na boisku zajął Levent Gulen. Kilkuminutowa przerwa jakby wytrąciła łodzian z równowagi – szybciej oddawali rywalom piłkę (w odstępie zaledwie kilkudziesięciu sekund dwa razy nieudanie wyprowadzał kontrę Adrien Louveau). Nic nie zwiastowało więc tego, co zdarzyło się w 45. minucie, gdy do bramki Tobiasza trafił debiutujący w pierwszym zespole Jędrzej Zając, wyprowadzając ŁKS na niespodziewane prowadzenie!
Końcówka pierwszej części gry należała do legionistów, lecz warszawiacy ponownie mieli problemy z tworzeniem klarownych sytuacji, zaczęli też notować więcej niepotrzebnych fauli (w końcówce pierwszej połowy żółte kartki obejrzeli Ribeiro i Elitim). Biało-Czerwono-Biali zeszli do szatni z jednobramkowym prowadzeniem.
W pierwszych minutach po przerwie ŁKS wyglądał solidnie – piłkarze Piotra Stokowca zmuszali rywali do niecelnych podań lub długich przerzutów. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym dla ełkaesiaków był kąśliwy strzał Bartosza Slisza z 50. minuty, który sprawił Bobkowi sporo problemów. Podobnie jednak jak w pierwszej połowie, nic nie zapowiadało akcji bramkowej – w 52. minucie Paweł Wszołek zatańczył w polu karnym z obrońcami ŁKS-u i umieścił piłkę w siatce. Piłkarze Piotr Stokowca protestowali, bo w czasie rozgrywania tej akcji jeden z ich kolegów leżał na murawie, lecz sędzia Tomasz Musiał pozostał niewzruszony.
Kolejne minuty były intensywne – legioniści ruszyli do pressingu i chcieli szybko podwyższyć prowadzenie. Na to gospodarze odpowiedział sytuacją z 52. minuty, w której wprost w Tobiasza trafił Dani Ramirez. Dużo groźniej było pod bramką łodzian – w 56. minucie ŁKS przed stratą gola uratowała poprzeczka, a kilkadziesiąt sekund później kapitalna, instynktowna interwencja Bobka po strzale z kilku metrów. To były okres tak zdecydowanej dominacji Legii, jakiej wcześniej w tym spotkaniu nie oglądaliśmy.
Na szczęście ŁKS przetrzymał ten kilkuminutowy napór i pomimo tego, że w 65. minucie znów niewiele brakowało, by Legia wyszła na prowadzenie (tym razem w słupek trafił Elitim), nie zamknął się we własnym polu karnym i szukał szczęścia na połowie rywala. Gorąco w „szesnastce” Legii zrobiło się w 71. minucie, gdy z tłoku powstałego po rzucie wolnym niecelnie uderzał Flis.
Kolejne minuty były nieco spokojniejsze, z grą toczącą się bliżej linii środkowej boiska. Druga fala naporu Legii nastąpiła w okolicach 80. minuty. W 81. po groźnym rzucie wolnym z okolic narożnika pola karnego interweniował Bobek, w 83. ustawiony w „szesnastce” Gulen wybijał piłkę tak, że ta minimalnie minęła słupek, w 84. zaś niepilnowany Gil Dias uderzył z kilku metrów ponad poprzeczką.
Gdy końca dobiegał podstawowy czas gry, Legia budowała akcje ze sporym trudem – sporo było niedokładności, strat, podań bez adresata. Zadania nie ułatwiał rywalom również ŁKS, który nie cofał się do niskiego pressingu, lecz walczył o odebranie piłki już w okolicach linii środkowej. W efekcie w doliczonym czasie gry nie widzieliśmy wcale oblężenia pola karnego ŁKS-u, lecz grę, w której gospodarze potrafili odpowiedzieć na ataki rywali. Było także sporo pozasportowych emocji – przy linii bocznej doszło do przepychanki zawodników obu drużyn. Po tej sytuacji Legia nie zbudowała już żadnej groźnej akcji i mecz zakończył się niespodziewanym remisem.
ŁKS-Legia Warszawa 1:1
45 Jędrzej Zając
51 Paweł Wszołek
ŁKS: Bobek – Szeliga, Monsalve (42. Gulen), Flis, Głowacki – Ramirez (72. Pirulo), Mokrzycki, Louveau, Hoti (87. Małachowski), Zając(72. Młynarczyk) – Tejan
Legia: Tobiasz – Pankov, Augustyniak, Ribeiro, Wszołek, Slisz, Elitim (66. Kapustka), Kun (76. Dias), Josue (88. Strzałek), Kramer (66. Gual), Muci