…mogą zanucić wraz z Thomem Yorkiem kibice i piłkarze ŁKS-u. Pierwszy mecz w sezonie powiedział o formie piłkarzy ŁKS-u niewiele. Umówmy się, nikt chyba nie oczekiwał, że wyjazdowe spotkanie z wicemistrzem Polski, który w przedsezonowych sparingach z Red Bullem Salzburg czy Karabachem Agdam nie stracił ani jednej bramki może wyglądać diametralnie inaczej niż to, co obejrzeliśmy w piątkowy wieczór przy Łazienkowskiej.
To było dobitne potwierdzenie tego, że Legia i ŁKS rywalizują w kompletnie innych ligach, a pomiędzy czołówkami PKO BP Ekstraklasy i jej zaplecza zionie prawdziwa piłkarska przepaść. Z tak mocną drużyną, jak w piątkowy wieczór ŁKS nie rywalizował od co najmniej trzech lat. Czas na reakcję, presja rywali, intensywność gry – wszystkie te elementy były nieporównywalne do realiów, w których klub z al. Unii funkcjonował raptem kilka tygodni temu.
Pomimo aż nadto wyraźnej różnicy w piłkarskiej jakości obu zespołów warto docenić jednak to, że „Rycerze Wiosny” grali odważnie – rywalizowali o pełną stawkę, starali się wywierać presję na rywalach, nie zamknęli się na własnej połowie, murując pole karne. To prawda, że lepiej raz przegrać 0:3 niż trzy razy po 0:1. Ale lepiej też dostać trzy bramki w plecy, podejmując walkę niż po bojaźliwej grze sprowadzającej się do wybijania rywali z uderzenia.
Mnie cieszy zwłaszcza to, że energia i chęć do gry nie opuszczały ełkaesiaków nawet wtedy, gdy przegrywali dwoma lub trzema bramkami. To pozytywny sygnał na przyszłość i wyraźna różnica w porównaniu do poprzedniego ekstraklasowego sezonu, w którym niepowodzenia powodowały, że z łódzkich piłkarzy szybko uchodziło powietrze. Na szczęście nikt w ełkaesiackim obozie nie zamierza rozdzierać szat – dotyczy to zarówno drużyny, wyglądającej na świadomą swojej wartości pomimo porażki (Moskal: Nie można było odmówić nam odwagi Marciniak: Nie było tak źle, przegrywałem gorsze mecze na Legii), jak i kibiców (o czym przekonuje szybka sonda mediów społecznościowych, ale też zachowanie obecnych na meczu fanów ŁKS-u, którzy podziękowali piłkarzom oklaskami i głośno skandowali nazwisko ełkaesiackigo bohatera spotkania, Aleksandra Bobka).
Moskal podkreślał na konferencji prasowej, że czas będzie działał na korzyść jego zespołu. Problem w tym, że kalendarz ŁKS-u nie sprzyja budowaniu pewności siebie czy stopniowemu poszukiwaniu formy. Mówiąc wprost – ŁKS nie ma czasu, musi punktować tu i teraz. Druga kolejka? Ruch Chorzów na wyjeździe – rywal znany z waleczności i doskonale znający łodzian, ale przede wszystkim teren równie gorący, co przy Łazienkowskiej. Czwarta kolejka? 69. derby Łodzi. Piąta kolejka? Pogoń Szczecin, następna drużyna ze ścisłej czołówki. A później? Później, jeśli w tym arcytrudnym początku sezonu ŁKS nie uzbiera choć kilku punktów, może obudzić się na dnie tabeli (a jak trudno się od niego odbić przekonał się już przed czterema laty).
Oby jednak teraz tak się nie stało. ŁKS jest personalnie silniejszy niż cztery lata temu na niemal każdej pozycji. Silniejsza jest też jednak liga, która poszła do przodu jeśli chodzi o jakość i tempo gry, w której wyodrębniła się wyraźnie dominująca grupa (Raków, Legia, Lech, Pogoń) zostawiająca w tyle konkurencję i monopolizująca europejskie ambicje. Czy to równanie z biało-czerwono-białą niewiadomą da wynik mniejszy niż 16? Na razie pozostaje nam tylko czekać na mecz w Gliwicach, który powinien powiedzieć o drużynie Moskala nieco więcej. A na uspokojenie zszarganych przez piątkowy mecz nerwów i umilenie tego tygodniowego oczekiwania idealnie powinna sprawdzić się pełna wdzięku tytułowa ballada Radiohead z płyty OK Computer…
1 Comment
zakłamywanie rzeczywistości….🤣🤣🤣🤣🤣
No i niestety ale to ta sama liga tylko nikt nie wie jak się tu znaleźli… pseudo reprezentanci Łodzi🤣🤣🤣