Dwa gole strzelone w doliczonym czasie pozwoliły ŁKS-owi pokonać Górnika Łęczna. Widzew znów nie potrafił strzelić gola, ale przynajmniej nie stracił w meczu z Arką w Gdyni.
ŁKS wygrał drugi raz z rzędu. Nie powinno to dziwić, wszak do niedawna był murowanym kandydatem do awansu? Ale zaskakuje, bo poprzednio zdarzyło się to w listopadzie ubiegłego roku, kiedy pokonał GKS 1962 Jastrzębie, Koronę Kielce, a na dokładkę Chrobrego Głogów (kolejność odwrotna). Później było już tylko gorzej, zdarzyły się nawet dwie kolejne porażki. O fantastycznej serii siedmiu zwycięstw i 11 meczów bez porażki z początku sezonu zapomnieli już nawet najzagorzalsi fani. My pamiętamy i uważamy, że drużyna prowadzona przez Ireneusza Mamrota weszła na właściwe obroty i zatrzyma się dopiero w ekstraklasie.
“Gramy do końca, ŁKS, gramy do końca” – śpiewali często kibice. Gdy ich zabrakło, zawodnicy o tym zapomnieli i – co przyznał trener Mamrot – w końcówkach tracili punkty. Można przypomnieć choćby porażkę z Sandecją Nowy Sącz. W sobotę sędzia doliczył trzy minuty, w czasie których Pirulo dwukrotnie trafił do siatki. Wynik na 3:1 ustalił w 96. minucie, bo gra trwała dwa razy dłużej z powodu przerw, m.in. po zdobyciu pierwszego gola. Ciekawe, że między drugą a trzecią bramką szkoleniowiec ŁKS-u próbował ukraść trochę czasu, zmieniając napastnika Ricardinho na obrońcę Adama Marciniaka.
Pirulo, którego gole zapewniły trzy punkty w meczu z Górnikiem Łęczna, jest najskuteczniejszym zawodnikiem ŁKS. Ma już na koncie 12 bramek. Hiszpan miał bardzo długą przerwę, bo poprzednio pokonał bramkarza 906 minut temu. Było to w spotkaniu ze Stomilem Olsztyn rozegranym 13 marca. Dwa tygodnie później przedłużył kontrakt i się zatrzymał. Nie dość, że nie strzelał, to jeszcze grał bardzo słabo, podobnie zresztą jak w sobotę. Ale trener Mamrot wie, że tej klasy zawodnik może odpalić w każdej chwili, dlatego trzymał go na boisku. Nagrodą są trzy punkty i prawie pewne miejsce w barażach. Niech ten Pirulo do końca sezonu gra tak słabo, byleby strzelał. Niczego więcej od niego nie będziemy oczekiwać.
W następnej kolejce ŁKS zagra na wyjeździe z Miedzią Legnica. Jeśli nie przegra, zapewni sobie na 100 proc. przynajmniej szóste miejsce dające prawo gry w barażach. Do drugiego w tabeli Radomiaka traci pięć punktów (a właściwie sześć, bo ma gorszy bilans spotkań), dlatego szanse na bezpośredni awans ma raczej teoretyczne. Ważne jest jednak zajęcie jak najwyższej pozycji, bo wtedy gra się baraże w roli gospodarza. ŁKS-owi może pomóc Widzew, który w piątek podejmuje trzeci w tabeli GKS Tychy.
Skoro już płynnie przeszliśmy do drugiego łódzkiego pierwszoligowca, to teoretycznie też ma szanse na baraże, bo do zdobycia jest dziewięć punktów, a Widzew traci do szóstego Górnika Łęczna siedem. Tylko siedem i aż siedem. Żeby liczyć na awans, trzeba wygrywać, co drużynie z al. Piłsudskiego zdarza się bardzo rzadko. W siedmiu ostatnich kolejkach pokonali tylko słaby GKS Bełchatów. Okazało się, że nie zawsze zmiana trenera przynosi pozytywne efekty, bo właśnie przez siedem kolejek Widzew prowadzi Marcin Broniszewski. Niby gra jest lepsza, ale kompletu punktów za wrażenie artystyczne nie przyznają. Szkoleniowiec ma średnią punkt na mecz, i tak wyższą niż w Łęcznej, gdzie samodzielnie poprzednio pracował (0,88). Następne spotkanie obejrzy z trybun, co jest konsekwencją czerwonej kartki.
O tym, że Broniszewski wybitnym trenerem nie będzie, pokazał mecz w Gdyni. Zmiany dokonał katastrofalnych. Nie wiadomo po co przez 85 minut trzymał na boisku bardzo źle grającego Michaela Ameyawa, który – co widać i z trybun, i w telewizji – liczy już w myślach pieniądze, jakie zarobi w Piaście Gliwice. O zmianę aż się prosił bezproduktywny Mateusz Michalski, któremu Broniszewski pozwala wykonywać rzuty wolne, chociaż pomocnik nie potrafi tego robić, co udowadnia w każdym spotkaniu.
Naszym zdaniem trener Widzewa skompromitował się z ostatnią zmianą. W ostatniej z doliczonych czterech minut zdjął z boiska bezużytecznego Pawła Tomczyka, zastępując go Marcinem Robakiem. Do końca brakowało – uwaga – 13 sekund. Nie wiemy, co Broniszewski chciał zrobić (bo to on podejmował decyzję, tyle że z trybun): zyskać czas broniąc remisu czy upokorzyć najbardziej zasłużonego z obecnych zawodników Widzewa. Mamy nadzieję, że bliższa prawdy jest pierwsza teoria. Robak zaliczył chyba najkrótszy występ w historii swojej gry w klubie z al. Piłsudskiego. Legendom takich rzeczy się nie robi, legendy trzeba szanować.
Znów na lewej obronie zagrał Filip Becht. I znów nie zawiódł, w przeciwieństwie do Kacpra Gacha czy przesuwanego na siłę z prawej na lewą stronę Patryka Stępińskiego. Niczego wielkiego 20-latek nie pokazał, ale też nie popełnił żadnego poważnego błędu, co nagminnie zdarzało się poprzednikom. A obrońców rozlicza się przede wszystkim z tego, jak bronią. Becht w rozbijaniu ataków radził sobie bardzo poprawnie.
W piłce nożnej liczą się gole, a nie styl. Dlatego wyróżniamy Pirulo, mimo że grał słabo. Zapewnił jednak swojej drużynie trzy cenne punkty, a to jest najważniejsze.
W meczu na szczycie liderująca Bruk-Bet Termalica Nieciecza pokonała w Tychach GKS spychając go z drugiego miejsca do strefy barażowej. Prosto do drugiej ligi zmierza GKS Bełchatów, który przegrał u siebie z Radomiakiem, mimo że przez ponad godzinę grał z przewagą jednego zawodnika. Do przedostatniego Zagłębia Sosnowiec traci już sześć punktów, a do końca pozostały tylko trzy kolejki.
ŁKS – Górnik Łęczna 3:1
Widzew – Arka Gdynia 0:0
GKS Tychy – Bruk-Bet Termalica Nieciecza 0:2
Zagłębie Sosnowiec – GKS 1962 Jastrzębie 3:0
Stomil Olsztyn – Puszcza Niepołomice 2:1
Odra Opole – Miedź Legnica 2:1
Resovia – Korona Kielce 1:1
Sandecja Nowy Sącz – Chrobry Głogów 1:1
GKS Bełchatów – Radomiak Radom 0:1
Wieczny rezerwowy