Gdyby w naszych podsumowaniach można było dawać ocenę zero, po meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała blisko niej byłby Jan Sobociński z ŁKS-u.
Nie można mieć do niego pretensji za występ, ale od bramkarza, zwłaszcza tak doświadczonego, trzeba wymagać, by pomógł drużynie. Przy pierwszym straconym golu nie miał szans, przy drugim był zasłonięty, jednak zabrakło mu szczęścia. Podbeskidzie oddało trzy celne strzały, zdobywając dwie bramki…
Kilka razy dał się za łatwo ograć w defensywie, przy atakach był mało widoczny. Nie był najgorszy z obrońców, ale za silny punkt ciężko go uznać.
Fatalny występ, chociaż słowo fatalny może jest za łagodne. Tak naprawdę zasłużył na zero. Przy pierwszym golu złamał linię spalonego i Mathieu Scalet miał sytuację łatwiejszą niż na treningu strzeleckim. Jego zachowanie przy drugim trafieniu było kryminałem. Poza tym był bliski strzelenia gola samobójczego (piłka odbiła mu się od kolana i na szczęście przeleciała obok słupka), a jakby tego było mało, zmarnował w końcówce kapitalną szansę na wyrównanie, bo mając przed sobą pustą bramkę z kilku metrów strzelił za wysoko. Niestety, był 12. zawodnikiem Podbeskidzia. A jeszcze niedawno wydawało się, że wrócił Janek z 2019 roku, którym interesowały się kluby z Włoch.
Niewiele lepszy od młodszego kolegi. I on, i Sobociński kopią piłkę lewą nogą. Powinno się napisać, że kopią lepiej, ale prawa służy im do podpierania się. Przeciwnicy to wykorzystywali. Marciniak miał duży udział przy wyrównującym golu (niepotrzebny i nieskuteczny wślizg).
Miał piękną asystę przy trafieniu na 1:0 i na tym koniec plusów. W defensywie słaby i to jego stroną rywale przeprowadzali najwięcej groźnych akcji.
Grał za krótko, żeby go oceniać. Z nim na boisku ŁKS nie przegrałby tego meczu.
Kolejny ełkaesiak, który z powodu urazu nie skończył meczu. Wcześniej brał udział w akcji po której ŁKS stracił gola.
Był, a jakoby go nie było. Coś niedobrego dzieje się z tym zawodnikiem. Kiedyś jeden z najlepszych w drużynie, teraz zupełnie niewidoczny. Może to kwestia słabszego otoczenia? Trąbka już nie jest niedoświadczonym zawodnikiem, więc trzeba od niego wymagać znacznie więcej.
Był widoczny, jednak mało efektywny. Bez jego świetnego podania do Klimczaka nie padłby pierwszy gol, brał udział w większości akcji. Ale od tak doświadczonego zawodnika trzeba wymagać jeszcze więcej.
Widać, że gra jeszcze po juniorsku. Gdyby miał więcej doświadczenia, kilka sytuacji można było rozwiązać z większą korzyścią dla zespołu. Ale swoją żywiołowością, odwagą i przebojowością dawał drużynie impuls. Poza tym dużo pracował w defensywie, a po faulu na nim był rzut wolny w doliczonym czasie, niestety, nie wykorzystany.
Świetnie zamknął akcję po dośrodkowaniu Klimczaka, wbijając piłkę głową do bramki. Początek meczu miał dobry, pokazując – szkoda, że tak rzadko – swoje atuty, czyli umiejętność wygrywania pojedynków jeden na jednego. Później zniknął i został zmieniony.
Zagrał po raz pierwszy w tym sezonie i niczym się nie wyróżnił. No może poza jednym świetnym przerzutem.
Zaliczył kolejny występ, pokazując swój największy atut – nieustępliwość. Trudno powiedzieć, czy wykorzystuje szansę, bo jest tylko uzupełnieniem drużyny. Może warto spróbować go w roli stopera? Gorszy od Sobocińskiego na pewno nie będzie.
Wrócił na boisko po długiej przerwie, co było widać.
Grał za krótko, żeby go oceniać.
2 Comments
Panie Redaktorze ! Znakomite oceny. Tylko czy nie przesadził Pan z tym zainteresowaniem klubów włoskich – w tym okresie interesował się p.Jasiem także trener młodzieżówki p.Michniewicz. Ale kiedy w meczu bodajże z Bułgarią, p.Jasio zademonstrował p.Czesławowi własne nieograniczone (patrz wczorajszy mecz) możliwości, wszystko wróciło na swoje miejsce. Pan – jako dziennikarz, pewnie wie kto w ŁKS przez lata wymusza udział p.Jasia w grze zespołu – mimo znanego wszystkim – grożącego, bo wynikającego stąd niebezpieczeństwa. P.Vicuna do wczoraj mógł o tym nie wiedzieć, choć pierwszy bilet wizytowy otrzymał od p.Jasia w meczu z Resovią. Teraz już wie wszystko.
Jeszcze dwa słowa. Trzeba mieć nadzieję, że w ramach poszukiwania winnych, czyli kozłów ofiarnych – inkwizycja da spokój p.Vicunie. Jego słowa potwierdzają, że jest jedynym człowiekiem rozklekotanego organizacyjnie i sportowo zespołu (i klubu), który zachował zimną krew i rozsądek. To pozwala mu na wiązanie końca z końcem, albo raczej na tworzenie czegoś z niczego. Samemu ! Bez istotnej pomocy, ze strony osób klubu, na których taki obowiązek ciąży, z tytułu sprawowanych funkcji.