Odwaga to słowo, które najlepiej definiuje futbol drużyny Janusza Niedźwiedzia. Piłkarze mają być pewni siebie, pewni swoich umiejętności i – co najważniejsze – pełni satysfakcji z gry, co w realiach polskiego futbolu nie zdarza się często. Wynik nie zawsze będzie odzwierciedlał ich poczynania na boisku. Czasami zabraknie jakości, a czasami po prostu szczęścia. Ale odwaga powinna zaowocować w przyszłości. Tak też się dzieje z obecnym Widzewem.
– Pierwszy, stracony gol miał wpływ na zachowania zawodników. Po prostu przestaliśmy być odważni. W naszym modelu gry bardzo ważne jest to, by nie wyłamało się żadne ogniwo. Gdy mieliśmy piłkę, to niektórzy się chowali, nie byli aktywni, a powinni być wszyscy. Wtedy otwarta jest każda linia podania, piłkarze mają komfort wyboru, dzięki czemu można wychodzić spod pressingu. W końcu się to udało, znowu zbudowaliśmy pewność, ale zajęło nam to zdecydowanie zbyt dużo czasu. To na pewno jest do poprawy – mówił na gorąco po wczorajszym meczu Janusz Niedźwiedź.
Model gry Widzewa jest oparty na wspomnianej odwadze. Piłkarze muszą wiedzieć, co robić po stracie, a także odbiorze piłki. I muszą to czynić z pełnym przekonaniem. Bez jakiegokolwiek zawahania. Jeśli takowe się zdarzy – cały schemat runie niczym kostki domina.
We wczorajszym starciu w Warszawie tej odwagi piłkarzom Widzewa przez dłuższą część gry nie brakowało. Niemniej w ogólnym rozrachunku, a szczególnie po stracie pierwszego gola, coś się zepsuło. Jakby to, co najważniejsze, czyli przekonanie co do planu gry, nieco zmalało.
CZYTAJ TAKŻE >>> Bohaterowie Widzewa: „To dziwne uczucie”
Z drugiej strony dzieje się tak w każdym meczu. A ten, jak wiadomo, ma swoje fazy. Podstawową umiejętnością trenera i sztabu szkoleniowego jest, aby takowe momenty w trakcie meczu odpowiednio wcześnie rozpoznać i wdrożyć konkretne założenia.
Filozofia Janusza Niedźwiedzia opiera się na tym, by jego drużyna grała z polotem, starała się odbierać piłkę wysoko na połowie przeciwnika, a sami piłkarze, kiedy przejmą piłkę, nie mają prawa bać się wdawać w pojedynki. To ma oczywiście dwie strony medalu – gdyby tylko wczoraj Normann Hansen nie przeszarżował, być może Widzew cieszyłby się z trzech punktów. Ale faktem jest, że piłkarze Widzewa mają wpojone, by nie bali się wchodzić w starcia jeden na jeden. I dotyczy to graczy z każdej formacji.
Odwaga wiąże się również z budowaniem akcji od tyłu. Pod tym względem podopieczni Janusza Niedźwiedzia mocno wyróżniają się na tle ligowej stawki. Może imponować fakt, że piłkarze Widzewa mają to czynić praktycznie nie zrażając się po jakimś niezbyt udanym zagraniu. Najlepszym tego potwierdzeniem niech będzie sytuacja z końcówki pierwszej połowy ze Śląskiem Wrocław, kiedy Ravas popełnił błąd i piłka po jego podaniu wylądowała u stóp Johna Yeboaha, który dzięki temu był bliski zdobycia gola.
CZYTAJ TAKŻE >>> Klasyka gatunku, czyli Legia-Widzew jak za dawnych lat!
Natomiast już chwilkę później łodzianie znów rozgrywali krótko od tyłu, a Ravas jakby zapomniał, że nieco wcześniej mógł sprawić, że rywale obejmą prowadzenie. Mógł, nie musiał. A to dlatego, że taka gra zawsze będzie wiązać się z pewnym ryzykiem. A kto go nie podejmuje w warunkach meczowych, nigdy nie zdoła tego elementu odpowiednio udoskonalić. Coś na zasadzie: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
Widzew dziś robi to fantastycznie, a być może nawet najlepiej w całej lidze. Choć gwoli ścisłości należy dodać, że przy naprawdę mocnym pressingu rywali, jak na przykład wczoraj w Warszawie, ekipa dowodzona przez Janusza Niedźwiedzia potrafi przełączyć się na nieco prostsze środki. I np. zamiast budowania akcji od tyłu wznawiała długim wykopem, najczęściej na Jordiego Sancheza, który walczył w powietrzu.
Co nie zmienia faktu, że w modelu gry Widzewa zachowanie takie jest raczej incydentalne…