Po wspaniałym meczu z GKS-em Tychy, ŁKS rozegrał jedno z nudniejszych spotkań w tym sezonie i zremisował 0:0. Kto był najlepszy?
Uratował ŁKS przed stratą bramki, ale nie był tak pewny siebie jak nas do tego przyzwyczaił. Trzeci z rzędu mecz nie wpuścił piłki do siatki, a to najważniejsze.
Mógł zdobyć pierwszego w tym sezonie gola, ale minimalnie chybił. Zaliczył kilka strat w obronie, kilka razy nie upilnował zawodników Skry, ale bardzo dobrze prezentował się w ofensywie.
Co popsuł, to naprawił. Widać w jego grze dużą pewność siebie. Od dłuższego czasu nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
Zagrał poprawnie. Dobrze wyprowadzał piłkę z obrony w stylu Macieja Dąbrowskiego.
Podobnie jak Klimczak zagrał przeciętnie w defensywie i bardzo dobrze w ofensywie. Szkoda, że żaden z napastników, a było ich czterech, nie potrafił zamienić na bramkę choć jednego z jego dośrodkowań.
Mistrz podań do tyłu.
Wraca do dobrej dyspozycji. Jako jedyny decydował się na oddawanie większej ilości strzałów z dystansu, ale za każdym razem górą był bramkarz,
Statystuje na boisku. Mógł mieć asystę drugiego stopnia, ale Maciej Wolski był na spalonym.
Kolejny “pusty przelot”, ale nie można mu odmówić, że miał momenty kiedy jego gra wyglądała obiecująco. Oddał groźny strzał z dystansu, kilka razy zdecydował się na ciekawe podanie, a potem niestety wrócił do kiwania się sam ze sobą.
Jak zwykle aktywny i nieustępliwy. Świetnie podał do Macieja Radaszkiewicza, ale wcześniej był na spalonym. Gdyby nie to dałby ełkaesiakom trzy punkty.
Zdobył bramkę, ale wcześniej był spalony. I tak dokonał dużego wyczynu, bo nikomu innemu nie udało się umieścić piłki w siatce. O jego zaangażowaniu niech świadczy koszulka, która w trakcie meczu zmieniła kolor na brązowy.
Nie ma sił biegać. Próbował oddać dwa strzały na bramkę, lecz przestraszył wiewiórki w parku na Zdrowiu.
Mógł być bohaterem ŁKS-u, ale z minimalnej odległości trafił w bramkarza.