Po czterech kolejkach nie było chyba kibica ŁKS-u, który nie podpisałby się pod zwolnieniem Jakuba Dziółki. Drużyny nie dość, że przegrywała, to grała słabo.
Trener szukał optymalnego ustawienia, próbując wkomponować w zespół nowych zawodników, także takich, którzy przychodzili już w trakcie rozgrywek. Kiedy wreszcie ełkaesiacy się odblokowali, ruszyli ostro do przodu, wygrywając pięć kolejnych spotkań i awansując do ścisłej czołówki (do drugiego miejsca traci trzy punkty).
Pojawia się jednak pytanie, czy ŁKS stał się już tak mocny, czy może powód pięciomeczowej zwycięskiej serii jest inny? Na pewno efekty przynosi konsekwencja szkoleniowca, który nie zmienił taktyki, mimo niepowodzeń. Postawił na nowych graczy, którzy nie mieli dobrego startu przy al. Unii. Odstawił też pewniaków, bez których jeszcze dwa miesiące temu nie można było wyobrazić sobie drużyny. Pomógł też przypadek, jakim na przykład był uraz Pirula.
A gdy piłkarze ŁKS-u zaczęli grać lepiej, przyszło też szczęście. W spotkaniu z Wisłą wykorzystali więcej okazji niż sobie stworzyli, bo przecież dostali rzut karny, który zauważyli dopiero sędziowie obsługujący system VAR. Ale z doświadczenia wiem, że szczęście sprzyja dobrym zespołom, a taki jest teraz pewny swojej siły ŁKS.
Nie zapominajmy jednak, że suma szczęścia jest równa zero, o czym wielokrotnie już przekonałem się w sporcie. Tak było choćby z Widzewem pod wodzą Janusza Niedźwiedzia, który po awansie do ekstraklasy zdobywał więcej goli niż miał okazji, a w rundzie rewanżowej był jednym z najsłabszych w lidze, w niczym nie przypominając drużyna z jesieni.
Łukasz Madej, który doskonale zna się na piłce, napisał niedawno w felietonie, że ŁKS ani nie jest tak dobry, żeby pewnie awansować, ani nie jest tak słaby, żeby bronić się przed spadkiem. Zapewne tak jest, choć ostatnie występy pokazują, że trenerowi Dziółce udało się wydobyć z piłkarzy pełnię potencjału. I to zapewnie nie jest szczyt, bo przecież drużyna jest nowa i wciąż się zgrywa – przeciwko Wiśle od początku zagrało pięciu nowych zawodników, w tym Łukasz Wiech, który dołączył do ŁKS-u tuż przed końcem okna transferowego.
Najważniejsze jednak, że szefowie klubu zachowali cierpliwość i nie zdecydowali się na drastyczne ruchy, co w ostatnich latach zdarzało im się i nigdy nie przyniosło efektu! Że przypomnę pierwszą zmianę trenerską w poprzednich rozgrywkach…