Musimy mieć plan, chłodną głowę, razem cierpieć, razem budować grę i razem bronić. Jesteśmy mocni jako drużyna i tacy wyjdziemy na boisko w niedzielę – mówi trener Widzewa przed derbami Łodzi.
Za Widzewem hit Fortuna 1. Ligi, czyli piątkowy pojedynek z Koronę Kielce. Widzew wygrał 1:0, wyszarpał tam zwycięstwo. To był heroiczny bój, bo przez ponad 30 minut łódzki zespół grał w osłabieniu po czerwonej kartce Juliusza Letniowskiego. – Strata jednego zawodnika z takim rywalem jak Korona, to na pewno spora strata – mówi trener Janusz Niedźwiedź. – Korona zepchnęła nas do obrony. Wiedzieliśmy że będziemy niżej ustawieni, ale nie chcieliśmy się tylko bronić, liczyliśmy na wyjścia z kontrą, liczyliśmy na Karola Danielaka, Mateusza Michalskiego i Bartka Guzdka i tak było. Graliśmy w dziesięciu, ale potrafiliśmy odciągnąć grę od naszego pola karnego.
Niedźwiedź wspomniał też o tym, że kielczanie nie stworzyli 100-procentowej okazji. – Byliśmy blisko siebie, doskakiwaliśmy do rywali, blokowaliśmy strzały – wymienia.
Przed meczem trener Korony Dominik Nowak wspominał, że według niego Widzew nie jest monolitem w defensywie. Zostało to w głowach trenerów i piłkarzy Widzewa. – Rzeczywiście to słowo padało w naszych rozmowach w szatni. Podobno nie byliśmy monolitem, a jednak grając w 10 przez 30 minut pokazaliśmy, że nim jesteśmy. Jeden walczył za drugiego, jeden asekurował drugiego, wspólnie cierpieliśmy. Wynik jest najważniejszy, ale dzięki takim postawom też tworzy się drużyna. Razem walczymy, razem cierpimy i razem się cieszymy – mówi.
Kibicom, którzy jak co tydzień zadawali Niedźwiedziowi pytania w radiu Widzew FM, nie umknęło, że przez pierwsze 25 minut kielczanie zepchnęli widzewiaków do rozpaczliwej momentami obrony. – Zbyt długi nie potrafiliśmy opanować sytuacji na boisku. Już w przerwie o tym rozmawialiśmy. Ale potem już weszliśmy na swoje obroty, opanowaliśmy to. Dobrze weszliśmy w drugą połowę. Korona dłużej była przy piłce, ale posiadanie piłki nie ma dla mnie takiego znaczenia, jak klarowne sytuacje. A to my byliśmy konkretniejszym zespołem – odpowiedział Niedźwiedź.
Pytano też o sędziowanie, ale trener Widzewa nie chciał nic złego mówić o arbitrze piątkowego meczu. – To nie jest łatwy kawałek chleba. Sytuacje są dynamiczne, dochodzą napięcie meczowe i kibice. Myślę, że sędzia to sobie przeanalizuje i wyciągnie wnioski – mówi.
Jak już informowaliśmy klub nie złożył odwołania od kartki Marka Hanouska, który nie zagra przez to w derbach. – Najpierw był faul na Marku i to powinno być odgwizdane. Wtedy nie byłoby ciągu dalszego. Ale Marek sfaulował i dostał żółtą kartkę. Żałujemy, że nie będzie go w meczu z ŁKS-em, bo to bardzo ważny piłkarz, ale po to mamy taką kadrę, by ktoś inny wszedł do składu. Przynajmniej od dwóch tygodni są piłkarze, którzy weszli na takie obroty, że byli gotowi grać już z Koroną. Myślę, że w derbach sprostają zadaniu – zapewnia trener.
Hanousek mógł nie zagrać z Koroną, by na pewno móc wystąpić w derbach, ale Niedźwiedź przypomniał, że to nie jest w jego stylu. – Nie kalkulujemy. Nie robiliśmy tego, gdy graliśmy bez dwóch reprezentantów z Odrą Opole i nie zrobiliśmy tego tym razem. Nie chcę pokazywać piłkarzom, że jeden mecz jest ważny, a inny mniej ważny – powiedział.
Oczywiście najwięcej pytań dotyczyło jednak derbów Łodzi w przyszłą niedzielę. W niedzielę ŁKS pokonał Arkę Gdynia. Kibice zastanawiali się, czy to nie podbuduje rywali. – To nie nasza sprawa. My mamy swoje rzeczy do zrobienia – mówi trener Widzewa.
Jego recepta na derby to chłodna głowa i dobry plan. – Jesteśmy mocni jako drużyna i tacy wyjdziemy na boisko w niedzielę – mówi. – Mamy charakter, potrafimy grać w piłkę, mamy też inne cechy, które nas wyróżniają, mamy swoją tożsamość, której nie możemy stracić. Jedyna droga do zwycięstwa to poświęcenie, jak to w Kielcach, ale też charakter, ambicja, mądrość taktyczna i chłodna głowa. Derby to szczególny mecz dla kibiców, ale i dla nas. Chcemy pokazać to co mamy najlepszego.
Niedźwiedź przyznał też, że mecz z ŁKS-em będzie największym wydarzeniem w jego trenerskiej karierze. – Wcześniej największą wagę miał mecz z Podhalem Nowy Targ, gdy pracowałem w Stali Rzeszów. A wcześniej byłem trenerem właśnie Podhala. By awansować musieliśmy wygrać. Mówiło się o tym cały tydzień, wszyscy tym żyli – wspominał. Oczywiście Stal awansowała.