Jeśli jest ktoś, kto wierzył w taki scenariusz przed sezonem, to gratulujemy. Prawdopodobnie jest też w stanie wytypować szóstkę w Lotto. Bo naprawdę chyba nikt się nie spodziewał, że Widzew po siedemnastu kolejkach będzie tak wysoko w tabeli.
Nie ma w tym żadnego przypadku, bo zarówno gra, jak i wygrane, były powtarzalne. Widać było gołym okiem, że drużyna trenera Janusza Niedźwiedzia ma swój styl. Wszyscy widzieli, że nie jest wystraszonym beniaminkiem, który cofa się pod swoją bramkę i czeka na okazję do kontry, ale z remisu też będzie zadowolony. Od pierwszego meczu Widzew grał o zwycięstwa. Oczywiście nie zawsze się udawało, ale nikt nie oczekiwał przecież, że łódzka drużyna będzie wygrywała mecz za meczem. Kibice oczekiwali za to walki o zwycięstwa i to dostali.
Nie ma sensu rozkładać na czynniki pierwsze sobotniego meczu z Koroną Kielce, który Widzew wygrał po golu w doliczonym czasie gry 1:0. Na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy pytał trenera Janusza Niedźwiedzia o rzuty rożne źle wykonywane przez Bartłomieja Pawłowskiego i chociaż miał rację, bo rzeczywiście Bartkowi tego dnia to nie wychodziło, to trener stwierdził, że nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia. Bo nie ma. Teraz widzewiacy mają tygodnie na to, by stać się jeszcze lepsi. By stać się jeszcze lepszą drużyną, aby osiągnąć cel, czyli utrzymanie, a potem być może walczyć o coś więcej. Na pewno będzie trudniej, bo nikt już nie potraktuje Widzewa jak beniaminka, tylko jak bardzo groźnego rywala. Ale nie ma sensu się bać. Przed PKO Ekstraklasą też straszyli.
CZYTAJ TEŻ: Bohater ostatniej akcji Widzewa. Kto by się spodziewał?
Co cieszy po meczu Widzewa? Przede wszystkim sama wygrana. Przyszła po dwóch porażkach i to dość bolesnych, bo drużyna straciła w nich po trzy gole, a do tego po serii wygranych. Niektórzy zastanawiali się, czy Widzew dostał zadyszki, czy wpadł w kryzys. Ale to po prostu były porażki, które w sporcie są czymś normalnym.
Wygrana w Kielcach cieszy, bo okoliczności nie były sprzyjające. Znów celowniki nie były najlepiej ustawione, ale tym razem bardziej przeszkadzał sędzia i jego ekipa. Karny dla Korony to kuriozum, nikt go nie obroni, bo Martin Kreuzriegler na pewno nie faulował rywala. To prędzej on spowodował upadek widzewiaka, który próbował wybić piłkę. A były jeszcze niezaliczony gol Jordiego Sancheza oraz niepodyktowany rzut karny za faul na nim. Są tacy, którzy bronią tych decyzji, ale czy na pewno rozwiewają wszystkie wątpliwości? Nawet jeśli mają rację, to te wszystkie zdarzenia miały prawo rozbić drużynę z Łodzi, a nie rozbiły. – Myślę, że w 91. minucie nasz zespół spotkała nagroda za cały ten mecz, za to, jak konsekwentni byliśmy – mówił po meczu Niedźwiedź.
Martwić mogą nie tylko te rzuty rożne Pawłowskiego, ale też inne rzeczy, ale to rzeczywiście nie jest moment, by teraz to analizować. Na pewno trzeba to i inne rzeczy poprawić na wiosnę. W Kielcach Niedźwiedź zrobił tylko dwie zmiany. Pierwszą około 80. minuty, drugą w samej końcówce. Widzew walczył o zwycięstwo, a trener nie wpuścił na boisko ani Jakuba Sypka, ani Łukasza Zjawińskiego, czyli dwóch młodych ofensywnych graczy. Widzieliśmy, jak prezentowali się jesienią i chyba nikogo to nie dziwi. To trzeba na pewno przez zimę zmienić, trzeba wzmocnić drużynę. Ale to w Widzewie na pewno wiedzą.
Teraz jest czas na radość i pochwały. Wielką robotę wykonał trener Janusz Niedźwiedź i jego drużyna. W niedzielę Pogoń Szczecin pokonała Radomiaka 2:1, ale zabrakło jej jednego gola, by wyprzedzić Widzew w tabeli. Dlatego to łódzki zespół spędzi zimę na podium PKO Ekstraklasy.