W PGE Skrze Bełchatów po trzech zwycięstwach z rzędu dużo mówiło się o tym, że najważniejsza jest stabilizacja. Chociaż drużynę nękała grypa jelitowa, to do meczu z ZAKSĄ wszyscy zawodnicy mieli być gotowi.
– Mieliśmy mało czasu na przygotowanie, bo mieliśmy komplikacje zdrowotne, dlatego w ogóle jestem szczęśliwy, że skompletowaliśmy zespół, który wyszedł na boisko i zagrał z taką kontrolą meczu. Nie jest łatwo, bo grając PlusLigę z szesnastoma drużynami, kalendarz jest mocno zapełniony. Dokładając do tego długą podróż do Francji, to nakłada dużą presję na zespół. Myślę, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby zregenerować się fizycznie i mentalnie. Prawda jest jednak taka, że gramy co trzy, cztery dni i mało trenujemy – mówił po meczu z Czarnymi Radom, Joel Banks, trener PGE Skry Bełchatów.
Bełchatowianie nie mieli łatwego zadania, bo grali z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. To mistrz Polski, który w tym sezonie też ma swoje problemy. Mimo tego, rywalizacja tak utytułowanych zespół zawsze elektryzuje.
– Te mecze zawsze budziły trochę więcej emocji. Każdy ma swoje problemy, ZAKSA również. Widać jak trudno było jej znaleźć godnego zastępcę Kamila Semeniuka, poza tym nie ma w składzie Norberta Hubera. Rywal musi sobie z tym poradzić. My będziemy patrzeć na siebie. Wierzę w PGE Skrę Bełchatów i w to, że dopiszemy kolejne trzy punkty – zapowiadał Konrad Piechocki, prezes PGE Skry.
Zaczęło się świetnie. W pierwszej partii bełchatowianie zdominowali rywali. Najlepszy na boisku był Mateusz Bieniek. Po kilku słabszych spotkaniach, w których i tak był ważnym punktem drużyny wrócił do formy z początku sezonu. Zdobył siedem punktów, w tym jeden swoim firmowym asem. ZAKSA słabo weszła w mecz, jej zawodnicy popełniali dużo błędów w zagrywce, a Skra punktowała. Świetnie spisywał się Kacper Piechocki, libero i MVP meczu z Czarnymi. Nie popełnił ani jednego błędu w przyjęciu. Dzięki dobrej grze całego zespołu bełchatowianie pierwszą partię wygrali 25:14.
Chociaż w drugiej odsłonie gry Skra dalej radziła sobie nieźle, to w połowie seta złapała zadyszkę. Do wyniku 16:16 bełchatowianie walczyli z mistrzami Polski punkt za punkt. Później ZAKSA złapała prowadzoną przez Banksa drużynę w niewygodnym ustawieniu. Goście zdobyli cztery punkty z rzędu i chociaż PGE Skra zaczęła nadrabiać dzięki niezłej grze w ofensywie Dicka Kooya, to nie wystarczyło. ZAKSA wygrała drugą partię 25:23.
PGE Skra wróciła do swojej gry w trzecim secie. Najwięcej pracy wykonali środkowi. Karol Kłos świetnie atakował ze środka, a dzięki piłkom na obieg od Grzegorza Łomacza, kędzierzynianie nie byli w stanie obronić mocnych ataków Bieńka. Swoje punkty dołożył Kooy i Filippo Lanza. Przyjmujący nareszcie dobrze spisywali się w odbiorze. Tego brakowało Skrze w październiku. Przez całego seta popełnili tylko jeden błąd. Skra wygrała 25:21.
Niestety, w czwartym secie, podobnie jak w drugim Skra grała dobrze, ale przegrała. Znowu zabrakło dwóch punktów. Szkoda, bo tym razem nawet na chwilę bełchatowianie nie złapali zadyszki. Walczyli punkt za punkt, ale pod koniec goście zdobyli dwa punkty jako pierwsi. PGE Skra już miała pewny punkt w starciu z mistrzami Polski, ale o tym kto zwycięży miał zadecydować tie-break.
Niestety w nim, ZAKSA zdominowała drużynę z Bełchatowa. Drużyny zmieniały strony przy prowadzeniu 8:3 dla gości. Chociaż Skra starała się jeszcze ratować wynik to po bezmyślnym zachowaniu Kooya, który złapał piłkę w ręce, bo myślał, że leciała za antenką nie było jeszcze gonić. PGE Skra Bełchatów przegrała w tie-breaku 9:15, ale w całym meczu pokazała się z bardzo dobrej strony.
PGE Skra Bełchatów – ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 2:3 (25:14, 23:25, 25:21, 23:25, 9:15)
PGE Skra Bełchatów: Łomacz, Lanza, Bieniek, Musiał, Kłos, Kooy, Piechocki (libero), oraz Rybicki
ZAKSA Kędzierzyn-Koźle: Janusz, Śliwka, Paszycki, Kaczmarek, Wiltenburg, Żaliński, Shoji (libero), Kalembka