Przed rozpoczęciem meczu wśród sympatyków Rycerzy Wiosny nie brakowało obaw o dyspozycję ŁKS-u po przerwie spowodowanej kwarantanną. Strzelecka fiesta, jaką obejrzeliśmy w meczu z Chrobrym sprawiła jednak, że w chłodną, mglistą sobotę nad głowami kibiców ŁKS-u wzeszło gorące iberyjskie słońce. Corral, Moros, Pirulo i Dominguez zaprosili defensorów Chrobrego do zabójczego flamenca i zapewnili swojemu klubowi mocny start w ligowym maratonie!
Mecz rozpoczął się po myśli ełkasiaków. Piłkarze Stawowego od pierwszych sekund zdominowali rywala (w pierwszych pięciu minutach gracze Chrobrego zaledwie kilkukrotnie dotknęli piłki). Biało-czerwono-biali mogli szybko otworzyć wynik (Rozwandowicz dwukrotnie dostawał znakomite piłki w okolicach szesnastego metra, jednak jego strzały były niecelne; szczęścia próbował także Dominguez).
Statystyki posiadania piłki w kolejnych minutach nieco się wyrównały, jednak na pierwszy strzał piłkarzy Djurdjevicia musieliśmy czekać aż do 16. minuty. Wtedy to Marcel Ziemann urwał się obrońcom ŁKS-u i próbował umieścić piłkę w siatce Malarza technicznym „rogalem” z okolic dwudziestego metra. Kapitan Łódzkiego Klubu Sportowego jedynie odprowadził piłkę wzrokiem, ale gdyby zatrzepotała w siatce mielibyśmy trafienie kolejki!
Chrobry stopniowo dochodził do siebie po słabiutkich pierwszych minutach. Piłkarze Djurdjevicia zaczęli zakładać wysoki, skuteczny pressing i byli już w stanie odgryźć się ŁKS-owi. Łodzianie nie zamierzali jednak zwalniać tempa, wciąż cierpliwie konstruując akcje i szukając gry na jeden kontakt. Pod koniec pierwszej części spotkania gra wyraźnie się wyrównała, a w grze obu drużyn pojawiło się coraz więcej fauli i przestojów.
Niezwykle wyrównane były także początkowe minuty drugiej połowy. Oglądaliśmy sporo walki w środku pola, wiele niedokładności, a żadna z drużyn nie była w stanie stworzyć sobie klarownych sytuacji. W 59. minucie niepokojąco wyglądającej kontuzji doznał Maksymilian Rozwandowicz. 26-latek musiał opuścić boisko z pomocą fizjoterapeutów. Jego miejsce zajął Jakub Tosik.
Na ożywienie sennego tempa meczu czekaliśmy do 63. minuty. Wtedy to ełkaesiacy wyszli z szybkim kontratakiem, Trąbka obsłużył podaniem Pirulo, ten uderzył na bramkę, a do dobitki ruszył Samu Corral, który spokojnym strzałem skierował piłkę do siatki i otworzył wynik spotkania.
Zaledwie cztery minuty później Prząśniczka rozbrzmiała przy al. Unii po raz drugi! Pirulo z rzutu rożnego wybił piłkę wprost na głowę stojącego przed bliższym słupkiem Sobocińskiego, ten podbił ją delikatnie, kierując wprost przed bramkę Kacpra Bieszczada. Tam czekał już… Carlos Moros Gracia! Hiszpan rozgrywający pierwsze w tym sezonie ligowe spotkanie sprawił, że zestawienie linii obrony na mecz z Koroną nie będzie dla Stawowego tak łatwe, jak mogło się wydawać jeszcze kilka godzin wcześniej (szerzej o sytuacji Morosa pisaliśmy tutaj).
Dwubramkowe prowadzenie nie zadowoliło ełkaesiaków i już w 77. minucie Pirulo bajecznym uderzeniem podwyższył wynik na 3:0. Rozpędzony skrzydłowy ŁKS-u pomknął w stronę bramki Chrobrego, doszedł do sytuacji sam na sam i z właściwą sobie fantazją przelobował Kacpra Bieszczada. Od tego momentu Pirulo z całej siły wcisnął pedał gazu i niewiele brakowało, by prędko powiększył swój strzelecki dorobek. Jego groźne strzały z 79. i 82. minuty ze sporym wysiłkiem bronił jednak Bieszczad.
Jak miało się wkrótce okazać, to wcale nie był ostatni takt zabójczego flamenca, do którego ełkaesiaccy Hiszpanie zaprosili dziś defensorów Chrobrego! W 90. minucie spotkania Antonio Dominguez zabawił się dryblingiem w polu karnym ekipy z Dolnego Śląska, technicznym strzałem skierował piłkę w stronę dalszego słupka i dopełnił dzieła zniszczenia, zdobywając czwartą bramkę dla ŁKS-u.
fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport