18 kwietnia minęło 17 lat od pamiętnego dla Polski kongresu UEFA w Cardiff, podczas którego Michel Platini, wtedy prezes federacji, otworzył kopertę i przeczytał, że za pięć lat, czyli w 2012 roku, mistrzostwa Europy zorganizują Ukraina i Polska.
Właśnie w takiej kolejności, bo bez Ukrainy, a konkretnie braci Surkisów, wówczas najważniejszych ludzi w tamtejszej piłce, Polska nie miałaby żadnych szans na turniej. Bo największej imprezy w europejskim futbolu nie przyznaje się za zasługi czy dla rozwoju dyscypliny i krajów. Konieczny jest lobbing przez największe L. Nie zawsze uczciwy, ale skuteczny. Tak też było w 2007 roku. Polska nie miała wtedy żadnego stadionu spełniającego warunki EURO, Ukraina budowała dwa (w Dniepropietrowsku i Domniecku) i zaczęła przebudowę trzeciego, najważniejszego, bo w Kijowie. Ukraińscy oligarchowie potrafili przekonać większość członków komitetu wykonawczego, że kraje ze wschodniej Europy zorganizują lepszy turniej od Włoch, Węgier i Chorwacji, Turcji i Gracji.
Przez pięć lat sytuacja się jednak zmieniła i Polska z kraju na dokładkę stała się podstawowym. Błyskawicznie zbudowaliśmy stadiony, nawet o jeden więcej niż było potrzeba. Ten dodatkowy powstał w Krakowie i niemal do końca ważyło się, czy będą na nim rozgrywane mecze zamiast we Lwowie, który miał gigantyczne kłopoty. Gdyby nie pomoc Rinata Achmetowa, najbogatszego Ukraińca, prawdopodobnie zmiast grupy lwowskiej byłaby krakowska.
W Ukrainie przygotowania szły tak ciężko, że rok przed imprezą groziło jej odebranie turnieju. Bo mistrzostwa to nie tylko nowoczesne stadiony, ale także infrastruktura. Dlatego zamiast Dniepropietrowska (dziś Dniepra), który jako pierwszy otworzył nowoczesny stadion, ale nie miał hoteli, mecze rozgrywane były w Charkowie. Na ostatnim kongresie UEFA głosowano nad pozostawieniem turnieju w dwóch krajach. Hrihorij Surkis, prezes ukraińskiej federacji piłkarskiej, przyznał, że turniej wisiał na włosku, bowiem wielu z tych, którzy głosowali za Polską i Ukrainą, przestało być członkami komitetu wykonawczego.
Mistrzostwa Europy okazały się sukcesem organizacyjnym, w przypadku Polski klapą sportową, ale pozostały u nas nowoczesne stadiony, zbudowano nowe drogi, hotele, a kibice przekonali się, że po naszych ulicach nie chodzą białe niedźwiedzie.
Reklama
Łódź w staraniach o EURO skompromitowała się wnioskiem przygotowanym przez urzędników (przypomnijmy, że chwalono się stłumieniem zamieszek kibicowskich, w wyniku czego zginęły dwie osoby), ale także skorzystała. Gościła kibiców, a przede wszystkim nowe władze zmobilizowały się i zaczęły budować stadiony, a później centra treningowe dla ŁKS-u i Widzewa. Szybko przestaliśmy być biała plamą na mapie z nowoczesnymi stadionami. Przypomnijmy, że w 2019 roku w Łodzi rozegrano najważniejsze spotkania mistrzostw świata U-19. Poza tym dwie najważniejsze autostrady krzyżowały się pod Łodzią, powstałą też droga S8 z Warszawy do Wrocławia.
Dziś żal, że zamiast rzadko wypełniających się choćby w połowie stadionów we Wrocławiu czy Gdańsku nie powstał w Łodzi 40-tysięcznik, bo patrząc na zainteresowanie meczami Widzewa, można przypuszczać, że frekwencja byłaby kilka razy lepsza niż w ww. miastach. Nie ulega jednak wątpliwości, że mistrzostwa Europy były dla Polski dużym skokiem cywilizacyjnym, dzięki któremu pozytywne zmiany mocno przyspieszyły.