Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Czy w ostatnich tygodniach masz lepszy humor niż jeszcze pół roku temu?
Martin Kreuzriegler (Widzew Łódź): O tak, zdecydowanie. Co prawda staram się być optymistą zawsze, nawet wtedy, kiedy nie wszystko idzie po mojej myśli, ale nie ukrywam, że teraz czuję się lepiej i na pewno jestem bardziej zadowolony. Ostatnie tygodnie są niesamowite. Każdy w drużynie jest naprawdę zadowolony z tego, co osiągnęliśmy, ale jednocześnie wciąż pamiętamy, że każdy mecz jest trudny i nie możemy osiąść na laurach.
Jaka jest największa różnica między Martinem Kreuzrieglerem dziś, a Martinem Kreuzrieglerem sprzed pół roku?
– Pewność siebie to największa zmiana. Brakowało mi jej wcześniej. Zależało mi na tym, by jak najszybciej zaaklimatyzować się w nowym miejscu, ale zajęło mi to więcej czasu niż przypuszczałem. Na boisku nie byłem sobą. Grałem bardzo słabo i zdaję sobie z tego sprawę. Kiepskie występy sprawiły, że straciłem pewność siebie, zaczynałem za dużo myśleć, traciłem piłkę, popełniałem proste błędy, których sam nie mogłem zrozumieć.
Skąd wziął się problem z aklimatyzacją? Grałeś już przecież za granicą.
– Ciężko mi powiedzieć. Być może miało to związek z presją, liczbą osób na trybunach. Ale to tylko moje przypuszczenia. Tym bardziej, że początek w Widzewie miałem całkiem niezły. Później się to wszystko posypało i trochę czasu mi zajęło, by się z tym uporać.
Potrzebowałeś pomocy trenera mentalnego?
– Nie korzystałem z takiej pomocy. Tamten okres był też dla mnie trudny, bo straciłem bliską mi osobę z rodziny. Nie chcę do tego już wracać, ale wydaje mi się, że ta strata oraz słabsze występy w klubie sprawiły, że powrót do normalności zajął mi więcej czasu niż sam przypuszczałem. W takich chwilach najbardziej potrzebowałem wsparcia od najbliższych. I takie wsparcie otrzymałem, dzięki czemu dzisiaj jestem w stanie grać na dużo lepszym poziomie.
Czy po tej nieudanej rundzie rozważałeś możliwość odejścia z Widzewa?
– Pojawiały się takie myśli. Zastanawiałem się, czy się tu odnajdę, czy ta walka ma sens. Odbyłem na ten temat sporo rozmów z moją dziewczyną oraz menedżerem i zdecydowałem, że zostanę w Widzewie i spróbuję udowodnić swoją wartość. Nie chciałem odchodzić z klubu w niesławie. Wiedziałem, że stać mnie na dobrą grę.
Czułeś wsparcie osób w klubie?
– Tak. I to też mi bardzo pomogło. Wypadłem ze składu pod koniec sezonu, ale nie miałem prawa być na to zły, bo przecież grałem poniżej oczekiwań. Latem trener powiedział, że każdy ma czystą kartę i to poniekąd pozwoliło mi rozpocząć przygodę z Widzewem na nowo. Wszystko zaczęło się układać, przyzwyczaiłem się do presji panującej w Widzewie, zacząłem budować pewność siebie. Nieźle się prezentowałem podczas przygotowań do sezonu. Wreszcie zacząłem grać na swoim poziomie.
W podobnej sytuacji jest Kristoffer Normann Hansen. On też jeszcze nie pokazał tego, co potrafi. Rozmawiacie o tym między sobą?
– Tak, bo jesteśmy kolegami. On zdaje sobie sprawę, że musi cierpliwie czekać na swoje szanse. Wiem, jaki poziom potrafi osiągnąć. Na razie jest mu ciężko, ale już w Gliwicach pokazał, jakie ma umiejętności. Jeśli da jeszcze kilka takich zmian, to myślę, że bardzo zyska w oczach trenera. Piłka nożna to taka dziedzina, w której wszystko bardzo szybko się zmienia. Jestem najlepszym przykładem tego, że trzeba ciężko pracować, a szansa w końcu się pojawi.
Trener Niedźwiedź często powtarza, że taktyka Widzewa jest skomplikowana. Odczułeś to w pierwszych miesiącach pobytu w klubie?
– Myślę, że tak. W Widzewie spotkałem się z nowymi rozwiązaniami taktycznymi. Do tego nie znałem języka. Nie było to łatwe, ale trener dużo czasu poświęca na rozmowy z nami, analizy przeciwników i naszej gry. Wydaje mi się, że zawsze rozumiałem, czego ode mnie wymaga, ale nie umiałem tego pokazać na boisku. Cieszę się, że teraz się to zmienia.
Dzisiaj jesteś piłkarzem wicelidera polskiej ekstraklasy. Ale, co ciekawe, w Austrii nigdy nie zagrałeś w najwyższej klasie rozgrywkowej.
– Tak się ta moja kariera potoczyła. Wielkiego futbolu dotknąłem grając na Malcie, bo rywalizowaliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów. To fajne miejsce do życia, a do tego gra tam sporo niezłych zawodników, ale uznałem, że to dobre miejsce dla piłkarza, który zbliża się do końca kariery, a nie dla 24-latka. Wróciłem do Austrii, gdzie grałem na trzecim poziomie rozgrywkowym i pewnego dnia dostałem telefon z ofertą z Norwegii. To był punkt zwrotny w mojej karierze. Spędziłem tam dwa świetne lata, nauczyłem się wielu rzeczy i zapracowałem na transfer do Widzewa.
Trafiłeś do I-ligowego Widzewa, na którego mecze przychodzi po 17 tysięcy kibiców. To pewnie było sporym zaskoczeniem.
– Starałem się do tego przygotować. Czytałem o Widzewie, oglądałem wideo. Ale nie będę oszukiwał, że to, jak kibice żyją Widzewem, przerosło moje oczekiwania. To dla mnie nowość, że będąc w restauracji albo jadąc taksówką ludzie mnie rozpoznają, proszą o wspólne zdjęcia, autografy. W Austrii czy Norwegii nie spotkałem się z takim zainteresowaniem, ale podoba mi się to. Szczególnie miłe jest to teraz, gdy wygrywamy i zespół prezentuje się naprawdę dobrze.
Teraz jesteś jednym z najlepszych piłkarzy zespołu. Czujesz, że twoja pozycja w Widzewie jest mocna?
– Tak. Pewność siebie wróciła, zżyliśmy się ze sobą w drużynie, mamy świetną atmosferę. Sam natomiast skupiam się na tym, by grać jeszcze lepiej i spełniać oczekiwania trenerów i kibiców.
Czy to jest twój najlepszy czas karierze?
– Jest dobrze, ale wciąż stać mnie na więcej. Szczególnie wtedy, gdy wyprowadzamy piłkę. W obronie spisuję się przyzwoicie. Widzę jednak jeszcze sporo rzeczy do poprawy w swojej grze.
Ile goli strzelisz w tym sezonie?
– Zobaczymy, bo przecież jestem obrońcą i strzelanie goli to raczej drugorzędna kwestia w moim przypadku. Lubię oddać strzał z dystansu i chyba jestem coraz bliżej tego, by w końcu się wstrzelić. Myślę, że dwa gole z gry do końca sezonu by mnie zadowoliły.
W przeszłości udowodniłeś, że potrafisz strzelać piękne gole.
– O tak, pamiętam to zdjęcie. Tutaj, już jako zawodnik klubu z Malty, w drugiej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów grałem przeciwko Red Bullowi Salzburg, a tę nagrodę odebrałem za najpiękniejszego gola we wcześniejszym sezonie, gdy jeszcze grałem w Austrii.
W artykule jest taki zrzut ekranu. To chyba chwilę przed tym golem.
– Tak, zgadza się. Ja jestem w niebieskim stroju i szykuję się do strzału. Uderzyłem z pierwszej piłki lewą nogą, zewnętrzną częścią stopy i trafiłem w samo okienko. Dostałem świetne podanie, więc nie zastanawiałem się długo i po prostu strzeliłem. Miałem trochę szczęścia, ale nie można powiedzieć, by to było przypadkowe zagranie.
Można gdzieś zobaczyć tę bramkę?
– Chyba niestety nie. To była transmisja w płatnej telewizji Sky Sport, ale nie widziałem później powtórki nigdzie w Internecie.
A oglądałeś powtórki swojego gola z Zagłębiem Lubin?
– No jasne. I to kilka razy.
Już podchodząc do piłki wiedziałeś, gdzie chcesz strzelić?
– Nie tym razem. Czekałem na ruch bramkarza. Widziałem, że poszedł w swoje prawo, więc strzeliłem w drugą stronę.
To taki gol a’la Robert Lewandowski.
– W sumie tak. Z tym, że on robi to niemal perfekcyjnie.
Jeszcze pół roku temu nie byliście pewni gry w ekstraklasie, a dziś jesteście wiceliderem tabeli. Jaki jest sekret tak dobrej postawy Widzewa?
– Wydaje mi się, że ekstraklasa bardziej nam odpowiada. Tutaj drużyny starają się grać w piłkę, a nie tylko bronić i liczyć na kontry. W ekstraklasie lepiej się odnajdujemy, jest więcej taktyki, co nam odpowiada. Do tego mamy Jordiego. To zawodnik, który robi różnicę. Jest silny i szybki, więc nawet w przypadku problemów z wyjściem spod pressingu wiemy, że możemy wybić piłkę, bo mamy z przodu napastnika, który powalczy z obrońcami. Przecież tak kilka goli też już strzeliliśmy. Do tego dobrze się uzupełniamy w obronie, wspieramy się, wiemy, jak się asekurować. To chyba najważniejsze czynniki.
Z którym z piłkarzy Widzewa masz najlepszy kontakt?
– Nikogo chyba nie zaskoczę, bo najbliższej się trzymam z Kristofferem Normannem Hansenem. Znamy się już prawie trzy lata, a w Łodzi jesteśmy niemal sąsiadami. Ale poza tym lubię wszystkich kolegów z drużyny. To też jest siłą tego zespołu. My naprawdę się lubimy. Czasami wybierzemy się pograć w rzutki albo w tenisa.
O grze w tenisa ostatnio wspominał Marek Hanousek.
– No bo jest w to naprawdę dobry. Przyznaję to publicznie.
A wracając na boisko piłkarskie… Ile chciałbyś wycisnąć ze swojej kariery?
– Tyle, ile tylko się da. Uważam, że najlepsze lata dopiero przede mną. Najbliższe 3-4 lata będą decydujące. Nie myślę o tym, gdzie będę grał za rok czy dwa. Chcę być z siebie zadowolony. Marzę o występach w europejskich pucharach i do tego będę dążył, ale wiem, że muszę na to ciężko zapracować. Moja kariera już kilka razy mi pokazała, że w życiu piłkarza wszystko może się zmienić w ciągu kilku godzin.
Twój kontrakt z Widzewem wygasa z końcem sezonu. Czy rozmawialiście już o jego przedłużeniu?
– Jeszcze nie, jest na to za wcześnie. Takie negocjacje mogłyby mnie rozproszyć, a tego nie chcę. Zostały nam do rozegrania trzy mecze i to na nich się skupiam. O innych rzeczach, jak przedłużenie kontraktu, będę myślał później. Teraz liczy się tylko to, by zdobyć jak najwięcej punktów.
CZYTAJ TAKŻE >>> Poważna kontuzja to nie problem. Widzew chce przedłużyć kontrakt z Fabio Nunesem