Zdobył mistrzostwo drugiego najludniejszego państwa świata, wygrał najbardziej prestiżowe derby Azji, został bohaterem 15-milionowego miasta, był całowany po stopach, a nawet… błogosławił dzieci. Chyba żaden ligowy szkoleniowiec w Polsce nie przeżył równie niezwykłej i dziwnej trenerskiej przygody, co Kibu Vicuña.
Aby prześledzić początki przygody, która obfitowała w tak wiele niezwykłych epizodów, musimy przenieść się… na Cypr. To właśnie na Wyspę Afrodyty udała się na obóz zimowy w 2019 roku Wisła Płock prowadzona przez hiszpańskiego trenera. Plan zgrupowania był napięty, a lista sparingpartnerów dosyć wymagająca – w grafiku znalazły się m.in. starcia z drużynami ligi chińskiej czy pojedynek z bułgarskim Łudogorcem Razgrad. To właśnie podczas jednego z meczów kontrolnych z zagranicznym rywalem grę Wisły obserwował pewien agent piłkarski z Turcji. Postawa ekipy prowadzonej przez Hiszpana zrobiła na nim tak duże wrażenie, że odtąd uważnie śledził jego losy i obserwował rozgrywki Ekstraklasy (przynajmniej tak utrzymuje sam Vicuña). I to śledził na tyle uważnie, że już w dwa dni po tym, jak szkoleniowiec pochodzący z Kraju Basków został zwolniony z Wisły Płock, zadzwonił do niego, oferując swoje pośrednictwo w poszukiwaniu nowego pracodawcy.
Początkowo rozważali kierunki z najróżniejszych stron świata – w grę wchodziła ponoć Chorwacja, Litwa, USA, a nawet… Kuwejt. Ostatecznie Vicuña postanowił jednak przeprowadzić się do dalekich Indii i zostać trenerem kalkuckiego klubu Mohun Bagan występującego w rozgrywkach I-League. Zdecydowała chęć sprawdzenia się na azjatyckim rynku i perspektywa poprowadzenia ambitnego projektu – właściciele zapewniali, że Hiszpan będzie miał pełną swobodę w wyborze systemu i stylu gry oraz że będzie mógł ściągnąć z myślą o nich odpowiednich wykonawców.
Mohun Bagan to klub niemal całkowicie nieznany w Europie, jednak w skali azjatyckiej to piłkarska marka o wyjątkowej sile oddziaływania – mowa o jednej z najpopularniejszych drużyn w 15-milionowej Kalkucie; ekipie wspieranej przez tysięczne rzesze oddanych kibiców. Klub ma bardzo bogatą historię – został założony w sierpniu 1889 roku, co czyni go jednym z najstarszych nie tylko w Indiach, ale i w całej Azji. „Marynarze” należą do ekskluzywnego „Klubu Pionierów”. To prestiżowa organizacja założona przez angielskie Sheffield FC, która zrzesza kluby o najdłuższych tradycjach w swoich krajach (wśród nich takie marki jak włoska Genoa, portugalska Académica Coimbra czy szwajcarskie FC Sankt Gallen). Gdy Vicuña przybywał do Kalkuty, „Marynarze” mieli w swoim dorobku cztery mistrzostwa kraju i aż 14 krajowych pucharów. Skala popularności Mohun Bagan jest ogromna nawet w najodleglejszych częściach Indii – Niezależnie od tego, gdzie graliśmy mieliśmy na trybunach więcej kibiców niż rywale – wspominał w „Magazynie lig egzotycznych” Tomasz Tchórz, który pełnił w Indiach funkcję asystenta Kibu Vicuñii. Sam Hiszpan nazwał kalkucki klub „indyjskim odpowiednikiem Realu Madryt”.
Pierwsze zaskoczenie czekało na polsko-hiszpański duet już na lotnisku. Gdy Vicuña i Tchórz dotarli do Kalkuty przywitał ich… kilkutysięczny, rozkrzyczany tłum kibiców. Fani Mohun Bagan obsypywali ich kwiatami, wciskali im do rąk bukiety, przepasali ich szarfami w barwach klubu. „Kibu, Kibu, Kibu!” skandowali kibice, którzy otoczyli trenerów ciasnym wianuszkiem i odprowadzili ich aż do drzwi taksówki. -Na początku myślałem, że to ustawka, przywitanie w całości zorganizowane i wyreżyserowane przez klub. Tam Mohun Bagan jest traktowany przez kibiców jak matka, więc ja i Kibu byliśmy witani jak ludzie, którzy będą się zajmować ich matką – mówi Tchórz. Na nagraniu z przywitania trenerów uwagę zwraca jego uśmiech zdradzający lekkie niedowierzanie i… nieme przerażenie w oczach Vicuñii. -Dla mnie to był szok. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z Tomkiem w samochodzie, chwilę po opuszczeniu lotniska: „fajnie, fajnie, ale co będzie jak przegramy?” – wspominał z uśmiechem na antenie Kanału Sportowego.
Przywitanie na miarę największych gwiazd rocka było pierwszym sygnałem pokazującym, z jak ogromną presją musieli mierzyć się Vicuña i Tułacz; z jak odmienną mentalnością będą mieli do czynienia. Czekało ich zderzenie z zupełnie inną kulturą, innym sposobem myślenia, innym systemem wartości. -W Indiach w ludziach jest ogromna pasja we wszelkich sprawach dotyczących piłki nożnej. Wygrasz i jesteś królem, a nawet bogiem; przegrasz i jesteś najgorszy – podsumował ją Vicuña w audycji „La Polémica” na antenie newonce.sport.
Różnice kulturowe dawały o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach, przy prostych, wydawałoby się, decyzjach dotyczących codziennego funkcjonowania klubu. -Tam nie istnieje coś takiego, jak długofalowe myślenie. Któregoś razu oglądaliśmy mecz drużyny juniorskiej naszego klubu i wypatrzyliśmy bardzo utalentowanego 16-latka. Kibu nie mógł się doprosić, żeby ten chłopak zaczął trenować z pierwszym zespołem. Tam są zupełnie inne priorytety: najważniejsze jest to, żeby dzisiaj wygrać i być najlepszym, a o to, co będzie później, będziemy się martwić później. Właściciele wolą wydać pieniądze i ściągnąć Hiszpanów niż szkolić młodzież – wskazuje Tchórz.
Jakość zawodników, których Vicuña miał do dyspozycji w Kalkucie nie robi może z europejskiej perspektywy zbyt dużego wrażenia, lecz w skali indyjskiej tworzyli oni klasową drużynę. Trzon składu stanowili miejscowi piłkarze, którzy zostali uzupełnieni o kilku graczy zagranicznych. Vicuña i Tchórz zgadzają się co do tego, że jedną z kluczowych postaci zespołu był Hiszpan, Joseba Beitia. To ofensywny pomocnik pochodzący z Kraju Basków, wychowanek Athletiku Bilbao, który grał też w młodzieżowych drużynach Realu Sociedad. Oprócz niego barw Mohun Bagan bronili też m.in. kapitan reprezentacji Trynidadu i Tobago, Daneil Cyrus czy Fran González – hiszpański defensywny pomocnik, który grał w przeszłości w… Bytovii.
Pomimo silnego, jak na indyjskie warunki, składu pierwsze mecze sezonu nie ułożyły się po myśli Vicuñii. Już w pierwszej kolejce I-League gracze Mohun Bagan musieli wybrać się w niemal 700-kilometrową wyprawę do Aizawl – miasta położonego na wschodnich rubieżach kraju, nieopodal granicy z Mjanmą. Daleka podróż zakończyła się zaledwie bezbramkowym remisem. Wynik drugiego starcia sezonu był jeszcze gorszy. „Marynarze” na oczach własnych kibiców ulegli aż 2:4 drużynie Churchill Brothers. Dla kibiców z Kalkuty tego było już za wiele. -Mieliśmy mnóstwo sytuacji strzeleckich, posiadanie piłki na poziomie 70 procent, a bramki straciliśmy po strzale z dystansu, czy po samobóju bramkarza. Z piłkarskiego punktu widzenia wiedzieliśmy, że to idzie w dobrym kierunku. Indyjscy kibice są jednak bardzo emocjonalni – dla nich nie liczy się to, w jaki sposób się gra. Schemat jest prosty: przegrałeś, to jedziesz do domu – wspominał Tchórz.
Początki były trudne, ale wraz z upływem czasu praca polsko-hiszpańskiego duetu zaczęła przynosić efekty. Już w kolejnym meczu „Marynarze” przełamali się, pokonując aż 4:0 drużynę TRAU FC. Triumf nad ekipą z odległego stanu Manipur dał początek serii czterech zwycięstw ekipy Vicuñii. Asystent Hiszpana wspomina, że po zwycięskich meczach ludzie wpadali w prawdziwą ekstazę. –Po zwycięstwach zdarzało się, że ludzie nosili nas na rękach. Pewnego razu na trening przyszła nawet kobieta z dzieckiem, która chciała, żeby to dziecko zostało pobłogosławione przez trenera. Kibice często padali przed nami na ziemię, całowali po stopach, dotykali nóg – relacjonował Tchórz.
Dodatkowym wsparciem dla zespołu było pozyskanie Baby Diawary. Na indyjskich boiskach rzadko można spotkać piłkarzy podobnej klasy. Rzadko też docierają tam gracze o piłkarskim CV porównywalnym do tego, którym mógł się pochwalić 31-letni wówczas Senegalczyk. W swojej długiej karierze Diawara bronił barw m.in. Sevilli, Levante czy Getafe. Rozegrał łącznie 71 meczów w Primiera División i aż 128 spotkań w lidze portugalskiej. Vicuña wspomina też, że przed laty Diawara był zaledwie o krok od przejścia do… Legii Warszawa. – Obserwowaliśmy go za czasów pierwszej kadencji Janka Urbana. Pojechałem do Funchal i trzykrotnie oglądałem go w barwach Maritimo. […] Po meczu z FC Porto byliśmy zdecydowani na Diawarę, ale Portugalczycy zażądali za niego bardzo dużych pieniędzy. Cena była zaporowa, a po jakimś czasie napastnik został kupiony przez Sevillę za trzy miliony euro – opowiadał w rozmowie z TVP Sport. Trudno dziwić się więc temu, że Diawara szybko zapracował na indyjskich boiskach na status prawdziwej gwiazdy.
Ligowe zwycięstwa nad rywalami z odległych regionów kraju traciły jednak znaczenie wobec meczu, który czekał ekipę Vicuñii 19 stycznia – starcia z East Bengal. Ligowe derby Kalkuty to pojedynek, który rozpala wyobraźnię kibiców na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Mowa o derbach, które mają stuletnią tradycję (obie drużyny grały ze sobą aż 371 razy!); rywalizację uważaną przez wielu za najgorętszą w całej Azji i jedną z najbardziej zażartych na świecie. Dodatkowej pikanterii dodaje jej kontekst społeczno-kulturowy: kibice Mohun Bagan to w dużej mierze mieszkańcy zachodniej części Bengalu. Swoją drużynę nazywają często „narodowym klubem Indii”. Fani East Bengal (jak wyraźnie wskazuje zresztą sama nazwa klubu) pochodzą głównie ze wschodniej części Bengalu; znajduje się wśród nich także wielu imigrantów z Bangladeszu. Starcie Mohun Bagan-East Bengal to więc nie tylko konfrontacja dwóch najpopularniejszych klubów w Kalkucie, ale też coś na kształt pojedynku „miejscowi kontra przybysze”.
W Kalkucie, podobnie jak w Łodzi, wielu kibiców wyznaje prostą zasadę: ich drużyna może przez cały rok tracić punkty, ale lokalnego rywala musi pokonać za wszelką cenę. – Przez cały tydzień przed meczem, dostajesz wciąż wiadomości po angielsku: „Please, sir, derby”, „Win derby, sir”. Codziennie tylko „derby sir, derby, sir, derby sir” – mówił z uśmiechem Vicuña w rozmowie z Dominikiem Piechotą.
Podczas derbów gigantyczny stadion Salt Lake (czwarty największy obiekt piłkarski w Azji) wypełnia się po brzegi. Na trybunach zasiada po 75-80 tysięcy kibiców, a atmosfera jest elektryczna: stadion wypełnia ogłuszający ryk kibiców, komentatorzy zdzierają gardła. Wiążąca się z tym pojedynkiem presja nie związała jednak nóg piłkarzom Vicuñii. Już w 18. minucie wynik spotkania otworzył Beitia, który zamienił na bramkę precyzyjne zagranie Nongdamby Naorema. Młody Hindus ściągnął na siebie uwagę obrońców East Bengal i dograł na głowę Baska, który pozostał niepilnowany. Pozostało mu już tylko ze spokojem wykończyć akcję. Kwadrans po przerwie Diawara podwyższył wynik świetnym strzałem głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Kontaktowa bramka Espady Martina po przeszywającym defensywę „Marynarzy”, prostopadłym podaniu nie odmieniła losów rywalizacji. W końcówce to East Bengal miał więcej okazji na zdobycie gola. W ostatnich minutach „Czerwono-złotej brygadzie” dwukrotnie udało się trafić w poprzeczkę bramki rywala. Wynik pozostał jednak bez zmian i ekipa Mohun Bagan mogła cieszyć się ze zwycięstwa w wielkich derbach Kalkuty.
Derbowy sukces zapoczątkował dla „Marynarzy” imponującą serię siedmiu ligowych zwycięstw z rzędu. Trwała ona półtora miesiąca i zakończył ją dopiero remis 1:1 z ekipą Chennai City. Nawet po tym niewielkim potknięciu podopieczni Vicuñii mieli jednak 13 punktów przewagi nad drugim zespołem w tabeli I-League. Przystępując do rewanżowego meczu z ekipą Aizawl FC, która odebrała im wcześniej punkty na otwarcie sezonu wiedzieli, że zwycięstwo zapewni im tytuł bez oglądania się na wyniki rywali.
Decydujący mecz ciągnął się fanom „Marynarzy” w nieskończoność, bo piłkarze Vicuñii długo nie mogli znaleźć drogi do bramki rywala. Udało im się to dopiero na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Akcję, która rozstrzygnęła kwestię mistrzowskiego tytułu wykończyli dwaj kluczowi gracze Mohun Bagan – Beitia zakończył imponujący rajd podaniem do Diawary, a ten pokonał bramkarza gości pewnym strzałem w dolny róg bramki. Piłkarze Mohun Bagan mogli świętować triumf na oczach tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie w Kalyani na przedmieściach Kalkuty.
Zaledwie kilka dni później z pewnością docenili te radosne chwile jeszcze bardziej. Mecz decydujący o mistrzostwie rozegrano 10 marca 2020 roku. Kolejna kolejka już się nie odbyła. Rozgrywki najpierw przerwano, a następnie przedwcześnie zakończono z powodu ryzyka rozprzestrzeniania się koronawirusa. Nie było więc mowy o mistrzowskiej fecie, choć biorąc pod uwagę skrajnie emocjonalne podejście Hindusów do futbolu, świętowanie mistrzostwa byłoby dla Vicuñii zapewne jednym z najwspanialszych momentów trenerskiej kariery. -Wygraliśmy ostatni mecz, trenowaliśmy cztery dni i 14 marca zamknęliśmy sezon. Nie było fety, nie mogliśmy nawet pożegnać się z zawodnikami twarzą w twarz; mogliśmy co najwyżej porozmawiać przez WhatsAppa – mówi hiszpański trener.
W tej trudnej sytuacji fani „Marynarzy” postanowili podziękować trenerowi w dość niecodzienny sposób. Kibice przygotowali gigantyczne malowidło przedstawiające Vicuñę siedzącego na tronie, ze stopą na złotej futbolówce i z pucharem u stóp. Zawisło ono potem na jednym z kalkuckich budynków. – Kibu to człowiek, który prowadził nas wbrew wszystkim przeciwnościom. Będziemy mu wdzięczni za pokazanie nam najlepszego stylu gry, jaki widzieliśmy w ostatnim czasie. Będziemy tęsknić za człowiekiem, który sprawił, że uwierzyliśmy w wartość ciężkiej pracy i poświęcenia. Dziękujemy ci, trenerze, mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas wrócisz. Z miłością i szacunkiem z głębi naszych serc, oto nasz hołd dla ciebie – słyszymy we wstępie do filmu dokumentującego powstawanie gigantycznego malowidła.
Vicuñii złożono także hołd muzyczny – na jego cześć powstała okolicznościowa przyśpiewka:
W mistrzowskim sezonie hiszpański trener zazwyczaj ustawiał swoją drużynę w formacji 4-2-3-1. Tak jak zazwyczaj, zachęcał swoich piłkarzy do grania ofensywnego futbolu opartego na posiadaniu piłki i wymianie krótkich podań. Na polskich boiskach próby wprowadzenia takiego stylu gry nie zawsze mu się udawały i nie zawsze przynosiły pożądane rezultaty. Statystyki Mohun Bagan z sezonu 2019/2020 pokazują jednak, że w Kalkucie wcielanie w życie tej filozofii gry szło Vicuñii całkiem nieźle. W 16 rozegranych spotkaniach I-League jego zespół zdobył aż 35 bramek, co daje imponującą średnią 2,19 gola na mecz. Co warte podkreślenia, tak ofensywne nastawienie zespołu nie skutkowało powstawaniem dziur w obronie – podopieczni Hiszpana stracili w całych rozgrywkach zaledwie 13 goli. „Marynarze” mogli więc jednocześnie pochwalić się najlepszą ofensywą i najbardziej szczelną obroną ligi. Ciekawe są też statystyki dotyczące podań. Zawodnicy Mohun Bagan wymieniali ich w jednym meczu średnio 372,1 (w skali Europy, a nawet Fortuna 1 Ligi to niewiele, ale w I-League był to trzeci najwyższy wynik), przy czym długie podania stanowiły zaledwie 10,70% ogółu zagrań. Pomimo częstych niedostatków w wyszkoleniu technicznym, Hiszpan chciał, by jego piłkarze szukali gry w trójkątach, która miała ułatwić im rozegranie piłki i szybkie przemieszczenie jej w pole karne rywala.
Dla wielu indyjskich kibiców przyzwyczajonych do siermiężnej gry próby wprowadzenia takiego stylu mogły być rzeczywiście odświeżającą nowością. Indyjski dziennikarz Nasim Akhtar, który na blogu „Total Football Analysis” podjął się taktycznej analizy systemu Vicuñii ujął to tak: „Sergio Lobera, były trener młodzieżowych drużyn Barcelony [pracuje w Indiach od 2017 r., w latach 2017-2020 powadził Goa FC, a obecnie jest trenerem Mumbai City FC – przyp. red.], wywarł ogromny wpływ na indyjską piłkę nożną, wprowadzając grę opartą na posiadaniu piłki. Vicuña uzupełnił ten pomysł, prezentując futbol bazujący na posiadaniu piłki oraz na podaniach wertykalnych. […] Nie ma wątpliwości co do tego, że Mohun Bagan z Vicuñą na czele zdominowali ligę, prezentując błyskotliwy, fascynujący styl gry”.
Pomimo uwielbienia, jakim otaczali go kibice, po zakończeniu rozgrywek Vicuña pożegnał się z „Marynarzami”. Zdecydowały o tym przede wszystkim względy organizacyjno-biznesowe. Po sezonie 2019/2020 Mohun Bagan zostało połączone z ATK FC (pierwotnie Atlético de Kolkata – nazwa wzięła się stąd, że w pierwszych trzech latach funkcjonowania był to klub partnerski Atlético Madryt) i przyjęło nazwę ATK Mohun Bagan FC. ATK to drużyna, która była wcześniej częścią Indian Super League – tworu powstałego w 2013 roku i zorganizowanego na wzór lig amerykańskich – bez spadków i awansów, z drużynami powołanymi do życia od zera, a przy okazji także z wielkim kapitałem i z gwiazdami ściąganymi z Europy (w ISL występowali m.in. Roberto Carlos, David Trezeguet, Diego Forlan czy Florent Malouda). Przez ostatnie lata ISL funkcjonowała równolegle z I-League jako najwyższy poziom rozgrywkowy w kraju. W najbliższym czasie rozpocząć ma się jednak proces przejściowy, który sprawi, że to ISL będzie najwyższą i najbardziej prestiżową ligą piłkarską w Indiach.
I to właśnie zamożni właściciele ATK zdecydowali, że znaczącą większość składu drużyny powstałej po fuzji z Mohun Bagan będą stanowić dotychczasowi gracze ich klubu. Postanowili też pozostawić na stanowisku dotychczasowego trenera ATK, Antonia Lópeza Habasa.
Wobec takiego obrotu spraw Vicuña musiał szybko szukać nowego pracodawcy. Hiszpana zatrudniono ostatecznie na stanowisku trenera Kerala Blasters – klubu z portu Koczin nad Morzem Arabskim występującego na co dzień w rozgrywkach Indian Super League. Druga indyjska przygoda Kibu Vicuñii nie była już tak udana, pod wieloma względami stanowiła wręcz dokładne przeciwieństwo okresu spędzonego w Kalkucie. W sezonie rozgrywanym za zamkniętymi drzwiami, w koronawirusowej „bańce” w mieście Goa Kerala Blasters zdołali zdobyć zaledwie 17 punktów w 20 meczach, co uplasowało ich na dziesiątym, przedostatnim miejscu w tabeli. Podopieczni Vicuñii stracili w 18 ligowych meczach aż 33 bramki – był to najgorszy wynik w historii „Słoni”. Tylko trzykrotnie zdołali wygrać. Wreszcie, na dwie kolejki przed końcem sezonu, po przegranej 4:0 z Hyderabad FC umowa z Vicuñą została rozwiązana za porozumieniem stron. Zaledwie cztery miesiące później Hiszpan podpisał kontrakt z ŁKS-em.
Pomimo tych słodko-gorzkich doświadczeń, Vicuña dobrze wspomina czas spędzony w Indiach, a decyzję o wyjeździe do Azji nazywa jednym z najlepszych wyborów w życiu. – To było fantastyczne doświadczenie. Wszystkim powtarzam teraz, że każdy powinien tam pojechać i choć raz zobaczyć Indie na własne oczy. […] Kiedy tam mieszkasz, zaczynasz rozumieć dużo rzeczy, patrzeć na życie inaczej – mówi.
O trenerze wciąż pamiętają także kibice, co widać m.in. w… mediach społecznościowych. W lipcu Vicuña dodał na swoim oficjalnym koncie na Instagramie post ze zdjęciami z treningu ŁKS-u. Znalazło się pod nim 213 komentarzy, z czego od łódzkich kibiców pochodzą dokładnie… dwa. Zdecydowaną większość pozostałych napisali fani z Indii. „Będziemy za tobą tęsknić, Kibu sir”, „Wszystkiego najlepszego, trenerze”, „Powodzenia, Kibu sir, wiemy, że świetnie sobie poradzisz”, „Nigdy cię nie zapomnimy” – piszą indyjscy kibice, i to, co ciekawe zarówno ci z Kalkuty, których drużynę Vicuña poprowadził do piątego w historii mistrzostwa kraju, jak i ci z… Koczin, których ekipę pozostawił na przedostatnim miejscu w tabeli Indian Super League.