Zawiedli napastnicy, zaskoczyli nowi pomocnicy. Nie było źle, ale punkt na pewno nie satysfakcjonuje kibiców ŁKS-u.
Bezbłędnie, chociaż nie miał dużo pracy, bo GKS strzelał niewiele. Przy karnym był blisko, bo rzucił się w dobrą stronę. W końcówce świetnie przeniósł piłkę nad bramką, uratował ŁKS przed stratą gola.
Za grę w obronie 5. Za ofensywę 2. Łącznie 3.5. Zagrał na lewej obronie, bo Artemijus Tutyskinas jest kontuzjowany, a Milan Spremo zawieszony za czerwoną kartkę. Nie popełnił żadnego błędu, ale w ofensywie widać było, że nie zawsze dobrze rozumie się z kolegami z zespołu.
Na grę ŁKS-u działał uspokajająco. Każdą groźną sytuację zatrzymywał w zarodku. Pod koniec zaczął rozgrywać piłkę. Widać było jak ambicjonalnie podszedł do meczu.
Występ równie dobry co Marciniaka, ale sprokurował karnego. Niechcący, bo nawet sędzia zastanawiał się prawie dziesięć minut czy przyznać jedenastkę.
Kolejny ełkaesiak, któremu nie można wiele zarzucić. Szkoda, że obrońcy GKS-u Tychy byli gotowi na jego kąśliwe dośrodkowania. Odebrano mu największy atut w grze ofensywnej.
Po pierwszej połowie chcieliśmy napisać, że Janusz Dziedzic znalazł godnego następcę Maksymiliana Rozwandowicza, bo obaj panowie uwielbiają podawać do tyłu. W drugiej zagrał jak prawdziwy lider środka pomocy. Stopował akcje, strzelał z dystansu. Grał wysoko, ale większość podań udawało mu się przecinać jeszcze na połowie przeciwnika.
Genialny mecz. Zabrakło tylko liczb. Ile razy zwodem minął Antonio Domingueza wie tylko on i nielubiany w Łodzi Hiszpan. Rozgrywał, atakował, bronił. Co ważne, jesienią często brakowało mu sił po godzinie gry. Z Tychami był nieustępliwy do ostatnich minut.
Debiut w ligowym meczu na nowej pozycji. Szybko się na niej odnalazł. Jako środkowy pomocnik, najwięcej dawał od siebie w ofensywie. W pierwszej połowie mógł otworzyć wynik, ale nie trafił w niepilnowaną bramkę.
Wyszedł na pierwszą połowę “napakowany jak kabanos”, a potem gasł, gasł, gasł. Przez pierwsze 45 minut, wraz z Bartoszem Szeligą oddał najwięcej strzałów na bramkę. Niestety, w drugiej partii zniknął, chociaż miewał krótkie przebłyski.
Jak mówił Kazimierz Moskal “szuka szczęścia na nowej pozycji”. Oddał najwięcej strzałów, jego uderzenia były najbardziej groźne, ale żadne nie pokonało Konrada Jałochy. Szkoda, bo jako skrzydłowy radzi sobie naprawdę dobrze.
Strzelał za niego Szeliga, a on jakby przygasł. Nie był w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za grę w ofensywie. Szkoda, bo po obiecującej końcówce jesieni liczyliśmy na więcej.
Lepszy od Jurcia, bo on chociaż wykreował sobie sytuacje, które później zmarnował. Nadal bez gola.
Wszedł w momencie, w którym ełkaesiacy potrzebowali dodatkowej energii, bo zdobyli gola i ruszyli po kolejnego. Janczukowicz wniósł sporo dobrego do łódzkiej ofensywny, ale skończył bez liczb.
Odebrał nagrodę dla najlepszego piłkarza, wszedł na boisko, wywalczył i wykorzystał rzut karny. Czego chcieć więcej?