Chcesz iść na spektakl, który Cię porwie – wybierz się na stadion Widzewa, nie wrócisz do domu rozczarowany. Mecz z Pogonią to kolejny dowód, że nawet jeśli łodzianie spadną z ligowego podium, pod względem atrakcyjności kreowanych na własnym obiekcie widowisk w trójce się utrzymają.
Pierwsze zdanie jest tak oczywiste, że aż szkoda je pisać, ale warto o tym przypominać w czasie, gdy na przygotowany dla ponad 43 tysięcy kibiców stadion w Gdańsku przychodzi 5675 osób, a Śląsk Wrocław jest w stanie sprzedać 9080 z 42 771 wejściówek, choć przecież gra prestiżowy mecz z rywalem z Dolnego Śląska. A wszystko to przy temperaturze w okolicach 0 stopni Celsjusza – oczywiście poza obiektem, bo na trybunach i na boisku w Łodzi w sobotę aż wrzało. Taki mamy przy al. Piłsudskiego klimat.
– Atmosfera była niesamowita. Czułem się, jak podczas meczów mojego Olympiakosu. Długo zapamiętam to, co działo się na trybunach, choć wynik powinien być dla nas lepszy – mówił przed kamerami Canal+Sport debiutujący w Pogoni Leonardo Koutris. I kręcił z niedowierzaniem głową, choć przecież swoje na greckich boiskach przeżył, a korzenie ma brazylijskie. Bo tak to już jest, że mecze na stadionie Widzewa mają swój klimat, nawet gdy poziom jest czasem trochę gorszy. Przypomina mi się w tym momencie zdanie wypowiedziane przez Dariusza Dziekanowskiego, jeszcze w latach 80-tych: – Wychodząc na murawę tego stadionu, gdy zapalone są jupitery, czujesz się, jakbyś wychodził na teatralną scenę. To coś wyjątkowego.
Cytuję z pamięci – czyli z niczego, jak często żartujemy z naszymi ekspertami – ale to zdanie naprawdę utkwiło mi w głowie, tym bardziej, że wypowiedział je piłkarz, który za Widzewem, delikatnie mówiąc, nie przepadał, a odejście z Łodzi zapewnił sobie słynnym wywiadem, udzielonym Jerzemu Chromikowi ze „Sportowca”. Zdanie, że „otwiera okno samochodu, gdy wracając do Warszawy mija Skierniewice, by odetchnąć świeżym powietrzem”, też przeszło do klasyki. Tym więcej znaczyło więc szczere uznanie dla atmosfery na widzewskim stadionie.
A atmosfera niesie też zresztą rywali. Przed laty piłkarze ligowej czołówki narzekali na wyjazdy do Wodzisławia, gdzie podczas meczów rozgrywanych często wczesnym popołudniem w niedzielę trudno było o wielką mobilizację. Nad murawą unosił się zapach kiełbasek z rozstawionego za bramką grilla i trudno było wykrzesać z siebie maksimum. Podobny problem miewała też choćby Legia Warszawa jeżdżąc do Niecieczy – na małym obiekcie pośród pól kukurydzy grało się zespołowi, który w ostatnich latach zdominował Ekstraklasę, wyjątkowo ciężko. W Łodzi tego problemu nie ma – każdy z graczy gości czeka na ten mecz i marzy, by uciszyć ponad 16 tysięcy widzów szczelnie wypełniających bliskie murawy trybuny. Także dlatego poziom emocji towarzyszący meczom przy Piłsudskiego jest tak wysoki.
To wszystko oczywiście sprawia także, że wzrasta też poziom trudności dla gospodarzy, poprzeczka idzie w górę. Ale ich też niosą trybuny a presja jest przecież przywilejem, a nie ciężarem – przynajmniej tak powinno być w idealnym świecie. Widzew w sobotę jednak pokazał, że z presją radzić sobie potrafi, bo przecież aż trzykrotnie odrabiał straty. Można uznać, że łodzianie stracili dwa punkty, ale moim zdaniem wlali sobie do baku dużo paliwa na całą rundę wiosenną, udowadniając samym sobie, że nie ma dla nich sytuacji bez wyjścia, że nie zwieszają głów, gdy wiele rzeczy wokół się nie układa.
Widzew nie zrobił zimą spektakularnych transferów, Łotysz Andrejs Ciganiks spędził na murawie około kwadransa, ale jest silniejszy niż jesienią. W formie jest Ernest Terpiłowski, a gdy był kontuzjowany Widzew miał spory problem z młodzieżowcami. Na lewe wahadło wrócił Fabio Nunes, który może być jednym z najlepszych lewych wahadłowych w Ekstraklasie. Wiele można też sobie obiecywać po Juliuszu Letniowskim, bo przecież siłą Janusza Niedźwiedzia jest to, jak pod jego okiem rozwijają się kolejni piłkarze i to nie tylko ci najmłodsi.
Podsumowując – po meczu z Pogonią klimat w Łodzi zdecydowanie się ocieplił, plusów jest znacznie więcej niż minusów. I tego przy Piłsudskiego powinni się trzymać.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Ernest TerpiłowskiJanusz NiedźwiedźPKO EkstraklasaWidzew Łódź