To był nieprawdopodobny mecz! W starciu na szczycie Fortuna 1 Ligi oglądaliśmy sześć bramek, sędziowskie kontrowersje, rzut karny, zagranie ręką, kontuzje i żywiołowy doping kibiców. Na dwie minuty przed końcowym gwizdkiem arbitra ŁKS prowadził z bezpośrednim rywalem w walce o awans do Ekstraklasy, ale ostatecznie musiał obejść się smakiem. Na niezwykle gorącym terenie ełkaesiacy rozegrali jednak bardzo dobre zawody – nie złamali się pod presją trybun, przez większość spotkania prowadzili grę. I zasługują na brawa, bo choć nie wykorzystali okazji do zwiększenia przewagi nad Ruchem, to utrzymali się na fotelu lidera Fortuna 1 Ligi.
Mecz od samego początku rozgrywany był w bardzo gorącej atmosferze. Działo się jednak nie tylko na trybunach, ale też na boisku – ŁKS zaczął mecz ze zdrową dawką boiskowej agresji i już w 3. minucie wykreował bardzo dobrą okazję do tego, aby skruszyć najlepszą defensywę Fortuna 1 Ligi. Kluczową rolę odegrał w tej sytuacji Mokrzycki, który świetnie wypatrzył uciekającego prawym skrzydłem Kamila Dankowskiego i obsłużył go precyzyjnym prostopadłym podaniem. Wychowanek Śląska Wrocław dograł do ustawionego w polu karnym Pirulo. Wokół Hiszpana było całkiem dużo miejsca, ale miał on problemy z opanowaniem piłki i nie był w stanie oddać skutecznego strzału.
Ełkaesiacy nie wyglądali na choć w najmniejszym stopniu zdeprymowanych gorącym dopingiem chorzowskich kibiców – w pierwszych minutach meczu to oni mieli inicjatywę, zakładali skuteczny pressing, wywierali presję na rywalach, grali składnie i dążyli do stworzenia kolejnych sytuacji podbramkowych. Obraz tego meczu był więc zupełnie odwrotny od tego, czego można byłoby się spodziewać, biorąc pod uwagę okoliczności, w których był rozgrywany – to atakujący fotel lidera, wspierani przez kilka tysięcy rozkrzyczanych gardeł „Niebiescy” popełniali więcej prostych błędów, nie potrafili uspokoić gry, utrzymać piłki na dłużej. W pierwszy 20 minutach kibice oglądali bardzo dużo fauli i przerw spowodowanych kontuzjami, interwencjami sędziego, zadymieniem boiska.
W 21. minucie ciśnienie podniósł fanom Biało-Czerwono-Białych Mateusz Kowalczyk, który w środkowej strefie boiska zagrał piłkę wprost pod nogi rywala, inicjując w ten sposób szybki atak Ruchu. Na szczęście obyło się bez przykrych konsekwencji. W 24. minucie powtórkę akcji z początku meczu zafundowali kibicom Mokrzycki i Dankowski. Tym razem pędzący skrzydłem obrońca znalazł się jednak na spalonym.
Imponujące w grze ŁKS-u w Gliwicach były szybkie wymiany piłek, składnie konstruowane akcje – ełkaesiakom wystarczało kilka dokładnych zagrań, kilka sekund z piłką przy nodze, by błyskawicznie przenosić grę pod bramkę rywali. Tak było też w 26. minucie – Kowalczyk, dograł do Pirulo, a ten świetnie wrzucił piłkę za plecy obrońców do Janczukowicza. Wbiegający w pole karne napastnik znalazł się z piłką raptem kilka metrów od Bieleckiego i pewnym strzałem skierował ją do siatki.
Radość ełkaesiaków nie trwała długo – w 30. minucie w tarapaty po raz kolejny wpędził kolegów Kowalczyk. Młody pomocnik ŁKS-u stracił piłkę przy linii bocznej. Szybko przejęli ją chorzowianie, którzy wykorzystując przestrzeń, jaka pozostała za plecami pomocników ŁKS-u wyprowadzili błyskawiczną kontrę. Szybką akcję skutecznie wykończył Wójtowicz. Wystarczyła jedna chwila dekoncentracji, by łodzianie zmarnowali wszystko, na co pracowali od początku spotkania. Na Biało-Czerwono-Białych wkrótce spadł zresztą kolejny cios – po twardym starciu w środkowej strefie boiska plac gry musiał opuścić Kowalczyk. Pomocnik uszkodził staw skokowy i nie był w stanie zejść za linię boczną o własnych siłach. Jego miejsce zajął Michał Trąbka.
Mecz stał się dosyć chaotyczny, oba zespoły miały problem z właściwą organizacją, uspokojeniem gry. Akcja szybko przemieszczała się spod jednego pod drugie pole karne. Na boisku było dużo wolnej przestrzeni i zarówno ŁKS, jak i Ruch starały się ją wykorzystać, konstruując kolejne szybkie akcje. Po jednej z nich na prowadzenie wyszli gospodarze. Z defensywą łodzian zabawili się Kobusiński i Szczepan – ten pierwszy zastawił się plecami do bramki Bobka, wygrywając pojedynek z trzema obrońcami ŁKS-u, a ten drugi wykończył akcję mocnym strzałem z ostrego kąta.
Prowadzenie wyraźnie dodało chorzowianom animuszu – grali teraz z dużo większą pewnością siebie i przekonaniem, skutecznie utrudniali ŁKS-owi konstruowanie akcji. To był jednak tylko przejściowy etap spotkania, bo w ostatnich minutach regulaminowego czasu gry pierwszej połowy to łodzianie stwarzali sobie groźniejsze sytuacje na zdobycie bramki. Ich niezłomność przyniosła efekty. Wyrównujący gol zdobyli bowiem w najlepszym możliwym momencie – tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. W tej newralgicznej sytuacji nie popisali się obrońcy Ruchu, którzy przy rzucie wolnym dla łodzian pozostawili bez jakiejkolwiek opieki ustawionych tuż przed bramką Marciniaka i Dąbrowskiego. Ten drugi tylko musnął głową piłkę uderzoną ze stałego fragmentu gry przez Mokrzyckiego, ale to wystarczyło, żeby pokonać Bieleckiego i doprowadzić do remisu.
W ostatniej akcji pierwszej połowy ŁKS mógł nawet podwyższyć na 3:2 – Janczukowicz świetnym, prostopadłym dograniem dostarczył piłkę do biegnącego wprost na bramkę rywali Pirulo, ale hiszpański skrzydłowy nie potrafił zamienić tej sytuacji na gola
W pierwszych minutach drugiej połowy szalone przed przerwą tempo meczu nieco się uspokoiło. Po kilku minutach powolnego wejścia w drugą część spotkania sygnał do żywszej gry dali ełkaesiacy – na przestrzeni zaledwie kilku minut okazje do oddania groźnych strzałów mieli Szeliga, Trąbka i Dankowski. Żadna z tych sytuacji nie zakończyła się jednak zmianą wyniku.
Po kilku minutach, w których sporo się działo znów widzieliśmy więcej gry w środku pola i niespiesznego wymieniania podań przez piłkarzy obu drużyn. Kolejna wymiana ciosów nastąpiła dopiero w 72. minucie – na mocny strzał Kobusińskiego z ostrego kąta ŁKS odpowiedział szybką kontrą napędzaną przez Szeligę, z której wykończeniem nie poradzili sobie jednak Pirulo i Trąbka.
Oba zespoły ewidentnie płaciły za cenę za dynamiczne akcje w pierwszej części spotkania, ale w tej specyficznej grze, która w tej fazie meczu bardziej przypominała partię szachów niż pięściarski pojedynek więcej do powiedzenia mieli ełkaesiacy – to oni częściej znajdowali się w posiadaniu piłki i utrzymywali grę z dala od własnego pola karnego. Jednocześnie mieli jednak problemy z kreowaniem sytuacji, które mogłyby przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść.
Naprawdę blisko było w 79. minucie, gdy świetnym uderzeniem popisał się Trąbka. Były gracz Stali Stalowa Wola oddał mocny strzał z okolic dwudziestego metra. Postraszył bramkarza i kibiców gospodarzy, ale piłka musnęła poprzeczkę i wyszła za linię końcową. Ełkasesiacy dopięli swego trzy minuty później. Wszystko zaczęło się od kapitalnego zachowania Mokrzyckiego, który u zbiegu linii pola karnego z linią końcową zaimponował walecznością, wygrywając indywidualny pojedynek o piłkę. Następnie dograł w pole karne, a tam nastąpiła iście bilardowa sekwencja przypadkowych odbić futbolówki i zablokowanych strzałów. Zakończyło ją uderzenie Trąbki. Pomocnik ŁKS-u skierował piłkę w okolice słupka, ale po drodze odbiła się ona od nogi Macieja Sadloka, zmieniła tor lotu i zatrzepotała w siatce. Sędziowie VAR długo analizowali tę dosyć szaloną akcję, ale ostatecznie na żadnym jej etapie nie dopatrzyli się nieprawidłowości.
W ostatnich minutach ŁKS-owi dość długo skutecznie udawało się utrzymywać grę z dala od własnego pola karnego. Ruch nie wyglądał na zespół, który jest w stanie odwrócić losy tego spotkania, gra toczyła się głównie w środku pola. Ale jak miało się okazać, najbardziej emocjonujący fragment meczu dopiero się rozpoczynał.
W 90. minucie gospodarze umieścili piłkę w bramce ŁKS-u po zwariowanej sytuacji, w której piłka kilkukrotnie odbijała się od zawodników obu drużyn, była ofiarnie broniona przez Bobka i spadała na linii bramkowej. Ostatecznie ją przekroczyła, a stadion w Gliwicach wybuchł niepohamowaną radością gospodarzy, ale po długiej wideoweryfikacji sędzia odgwizdał zagranie ręką napastnika Ruchu przy jednym ze wcześniejszych zagrań.
Gdy wydawało się już, że ełkaesiacy muszą już tylko dowieźć korzystny wynik, spokojnie czekać na ostatni gwizdek arbitra, nastąpił jeszcze jeden zwrot akcji. Po starciu w polu karnym „Niebiescy” wyskoczyli do sędziego jak z procy, reklamując zagranie ręką Macieja Śliwy. Sytuacja nie była jednoznaczna – ełkaesiak uciekał ręką od piłki, nie widział dokładnie jej położenia, został nią nabity z niewielkiej odległości. Po kilku minutach przerwy i kilkukrotnym obejrzeniu sytuacji na monitorze ustawionym przy linii bocznej sędzia uznał jednak, że chorzowianom należy się rzut karny. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Foszmańczyk, który pewnym strzałem pokonał Bobka.
Ruch Chorzów-ŁKS 3:3
26. Janczukowicz
30. Wójtowicz
37. Szczepan
48. Dąbrowski
81. Sadlok (sam.)
90 + 11 – Foszmańczyk
Ruch Chorzów: Bielecki – Kasolik, Baranowski, Szur (75. Sadlok) – Wójtowicz, Sikora (46. Janoszka), Sedlak, Michalski, Swędrowski (60. Piątek) – Szczepan, Kobusiński
ŁKS: Bobek – Dankowski, Dąbrowski, Marciniak, Spremo (90. Koprowski) – Ochronczuk, Kowalczyk (33. Trąbka), Mokrzycki – Pirulo (90. Śliwa), Janczukowicz (90. Balongo), Szeliga (76. Jurić)