Niemal dokładnie rok temu – właśnie w marcu – Widzew nawiedziła plaga kontuzji. Było naprawdę ciężko. To był najtrudniejszy okres Janusza Niedźwiedzia w klubie.
Sprawa była bardzo poważna, bo czerwono-biało-czerwoni walczyli o awans do PKO Ekstraklasy (na koniec miesiąca mieli tylko trzy punkty przewagi nad trzecią Koroną Kielce), a trener Janusz Niedźwiedź miał ogromne problemy kadrowe. Na początku miesiąca wypadli Jakub Wrąbel, czyli podstawowy bramkarz drużyny, oraz jej kapitan Daniel Tanżyna. Obaj zresztą nie wrócili już do gry w tamtym sezonie.
Ale lista kontuzjowanych w marcu piłkarzy była o wiele dłuższa. Byli wtedy na niej Juliusz Letniowski, Mateusz Michalski, Tomasz Dejewski, Fabio Nunes, Bartłomiej Pawłowski, Kristoffer Normann Hansen i Krystian Nowak, a za chwilę kontuzji doznali Mattia Montini oraz Konrad Reszka, co oznaczało, że Widzew nie miał w kadrze bramkarza, nie licząc młodych chłopaków z akademii.
Do tego trzeba jeszcze dodać Adama Dębińskiego i Filipa Zawadzkiego, czyli młodych graczy wchodzących do drużyny. Ten pierwszy zimą prezentował się naprawdę dobrze w sparingach i wydawało się, że wskoczy do kadry.
Oczywiście jedne urazy były bardzo poważne, inne mniej, ale sytuacja była naprawdę bardzo zła. Pisano o niej w całej Polsce. Zaczęto się też zastanawiać, czy nie przeszkodzi to Widzewowi w awansie, oraz czy w klubie nie popełniono poważnych błędów w przygotowaniach. Większość urazów było jednak mechanicznych (Wrąbel, Reszka, Montini, Dejewski, Michalski), albo chodziło (jak w przypadku Tanżyny i Letniowskiego) o stare sprawy. – Urazy w drużynie nie są wynikiem złych treningów czy przygotowań – mówił stanowczo trener Janusz Niedźwiedź. Na pewno jednak był to najgorszy moment podczas jego pracy w Widzewie.
Na szczęście, chociaż było już po okresie transferowym, Widzew mógł awaryjnie sprowadzić nowego bramkarza i sprowadził ich nawet dwóch, bo Henricha Ravasa i Wasyla Łytwynenkę. To był bardzo ciężki okres dla trenerów, ale wiemy, że wszystko zakończyło się dobrze, bo udało się awansować.
Teraz, rok po tamtych wydarzeniach, sytuacja jest o niebo lepsza. Kontuzjowani są: stały bywalec gabinetów rehabilitacyjnych, czyli Fabio Nunes, oraz Mateusz Kempski, który jest jednak dopiero trzecim w kolejce środkowym napastnikiem. W jego przypadku trudno więc mówić o osłabieniu drużyny.
– Mamy swoje problemy w tym tygodniu, ale na szczęście do meczu mamy jeszcze trzy dni i zrobimy wszystko, by piłkarze, którzy mają teraz kłopoty, mogli być brani pod uwagę – stwierdził w piątek Niedźwiedź.
Na pewno nie chodziło mu o Portugalczyka. On na pewno w poniedziałek z Wisłą Płock nie zagra. W Widzewie ukrywają kontuzje, by nie pomagać rywalom. W ostatniej kolejce, kiedy łódzki zespół grał z Wartą Poznań, w składzie nie było Mato Milosa, co było dużym zaskoczeniem. Teraz Chorwat – jak zapewnia trener – jest już w pełni sił i od środy normalnie trenuje. Milos powinien więc wrócić na prawe wahadło, gdzie ostatnio był problem, bo zastępca chorwackiego piłkarza, czyli Paweł Zieliński, nie był jeszcze gotowy do gry przez cały mecz. Musiał ich zastąpić Ernest Terpiłowski, który nie poradził sobie w defensywie i stracił walory ofensywne.
Niedźwiedź zasugerował, że ktoś ma jednak problem. Być może zdąży do poniedziałku, a być może znów zaskoczy nas brak kogoś w składzie, a nawet meczowej kadrze. Możemy być chyba spokojni o Jordiego Sancheza, bo Hiszpan wraca po pauzie za żółte kartki. W jego przypadku Niedźwiedź zapewnił, że jest gotowy pod względem fizycznym i psychicznym.
Kogoś może zabraknąć, ale na szczęście nie ma mowy o pladze kontuzji, jaka była rok temu.