ŁKS Łódź wygrał 3:1 z Ruchem Chorzów w hicie 32. kolejki 1. ligi. To zdecydowanie najlepszy mecz “Rycerzy Wiosny” w 2025 roku, a być może nawet w całym trwającym sezonie. Którzy ełkaesiacy w największym stopniu przyczynili się do tego zwycięstwa?
Jak zwykle swoimi pewnymi interwencjami wprowadzał dużo spokoju do gry obronnej ŁKS-u. Pewnie wychodził do dośrodkowań i kilkukrotnie uratował łodzian przed stratą gola. Ta sztuka nie udała mu się tylko raz, w dziesiątej minucie, ale wówczas był bez szans przy strzale Miłosza Kozaka.
To nie był idealny występ Głowackiego. W pierwszej połowie grał bardzo wysoko, odważnie, co momentami mogło się podobać, ale jednocześnie takie ustawienie lewego obrońcy ŁKS-u wykorzystywali gracze Ruchu, którzy mieli na jego stronie sporo przestrzeni do wyprowadzania kolejnych ataków. Po przerwie Głowacki jednak z nawiązką naprawił wszystkie swoje wcześniejsze błędy, zdobywając fantastyczną bramkę z woleja. To właśnie to trafienie napędziło ełkaesiaków, którzy niedługo później strzelili kolejne dwa gole.
Nieco pewniejszy z tego duetu był Rudol; Guelen kilka razy w zbyt prosty sposób dał się ograć rywalom, ale generalnie obaj rozegrali po prostu solidne zawody.
Z pewnością mógł lepiej się zachować przy bramce dla Ruchu, gdy się poślizgnął i pozwolił piłce na trafienie pod nogi strzelca gola. Poza tym prawy defensor łodzian – jak to bywało już wielokrotnie w tym sezonie – regularnie podłączał się do ataków i mógł nawet zanotować asystę, ale dwukrotnie jego dwóch niezłych podań nie wykorzystał Marko Mrvaljević.
Nadal mamy przekonanie, że Kupczaka stać na więcej niż to, co pokazał w Chorzowie, natomiast na pewno nie można powiedzieć, że kapitan ŁKS-u nie udźwignął ciężaru tej konfrontacji. Zanotował sporo ważnych interwencji i udanie ubezpieczał grających bardziej ofensywnie od niego partnerów z drużyny, ale cały czas problem Kupczaka są zbyt proste straty, wynikające z – krótkich, ale cyklicznych – spadków koncentracji.
Bezdyskusyjnie jeden z najlepszych ełkaesiaków. Od pierwszej do ostatniej minuty grał przebojowo, bezczelnie i brał udział w niemal każdym ataku zawiązanym przez łodzian. Zdobycie bramki w doliczonym czasie gry oczywiście w dużej mierze zawdzięczał szczęściu i nieporozumieniu w szeregach obronnych Ruchu, ale Wysokiński swoją postawą w tym spotkaniu zdecydowanie na ten moment chwały zasłużył.
To nie on był głównym bohaterem ŁKS-u tego dnia, ale i tak zagrał zupełnie przyzwoicie.
Byliśmy zdziwieni, gdy Sitek opuszczał plac gry już w 55. minucie, ponieważ do tego momentu był jednym z najlepszych graczy na murawie. Wygrywał sporo pojedynków na skrzydłach i sprawiał gigantyczne problemy chorzowianom, którzy nie potrafili go zatrzymać. Być może zmiana była jednak spowodowana zmęczenie – dało się odczuć, że Sitek dał z siebie w tym meczu wszystko, co miał. Zarówno jeśli chodzi o aspekty motoryczne, jak i te czysto piłkarskie.
Sprawiał spore problemy defensorom Ruchu, dochodził do pozycji strzeleckich, ale po raz kolejny w przypadku Czarnogórca zawiodło to, co najważniejsze dla napastnika, czyli skuteczność.
To nie był jego dzień. Sporo biegał, ale do jego wersji sprzed tygodnia, gdy strzelił dwa gola i zanotował asystę, wiele mu tym razem brakowało.
To był wreszcie stary, dobry Antoni Młynarczyk, jakiego chcemy oglądać! Grający z dużą dozą pewności siebie, nieustępliwości, a także nieuchwytny dla obrońców przeciwnika.
Historia Wzięcha to materiał na dobry film. Młody Polak trafił do ŁKS-u w lecie zeszłego roku i początkowo miał grać wyłącznie w rezerwach. Niedawno został jednak przesunięty do pierwszej drużyny i ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Tydzień temu napastnik dwukrotnie trafiał do bramki Stali Rzeszów po wejściu z ławki w drugiej połowie, a w Chorzowie Wzięch powtórzył ten scenariusz. Znowu zameldował się na placu gry po przerwie i znowu wpisał się na listę strzelców. Nie licząc niebywałej skuteczności, Wzięch wyróżnia się również ponadprzeciętnymi cechami wolicjonalnymi – zaangażowaniem, zadziornością czy walecznością. Oby tylko tak dalej!