Przejęcie funkcji trenera przygotowania motorycznego traktuję jak awans, bo pod moją opieką znalazł się obszar, za który samodzielnie odpowiadam: podejmuję decyzje, które mają konkretny i namacalny efekt – mówił w drugim odcinku podcastu „Po gwizdku” Paweł Drechsler.
W drugiej części rozmowy z Oskarem Bugajnym Paweł Drechsler, asystent Kazimierza Moskala wrócił do czterech meczów decydujących o braku awansu do PKO Ekstraklasy, w których wraz z Marcinem Pogorzałą prowadził pierwszy zespół Biało-Czerwono-Białych. – Do dziś pamiętam, jak schodziliśmy do szatni po wygranej z Termalicą [zwycięstwo 3:2 po bramce Łukasza Sekulskiego w dziewiątej minucie doliczonego czasu gry – przyp. red]. Rozejrzałem się dookoła i widziałem samych ludzi z akademii – Marcina Pogorzałę, Michała Zaparta, Sebastiana Adamczyka, który wtedy nam pomagał czy Igora Pycia, który pełnił rolę obserwatora na trybunach. Pamiętam te oklaski, podziw ludzi, którzy widzieli pięciu młodych gości mocno związanych z tym klubem. Pamiętam też mecz w Gdyni – przed wyjazdem do Łodzi wszyscy przypominali nam, że ŁKS nigdy nie wygrał z Arką na wyjeździe, a okazało się, że to my byliśmy górą. Na koniec był finał z Górnikiem Łęczna, który dziś rozegralibyśmy pewnie trochę inaczej, podejmowalibyśmy inne decyzje. Pamiętam wiele sytuacji z tego meczu, w których piłka nie chciała wpaść do bramki z najmniejszej odległości. Ale cóż, tak działa piłka – coś długo budujesz, a na koniec balon pęka i musisz pogodzić się z porażką – stwierdził.
Drechsler podkreślił też, że szczególne znaczenie dla niego i dla Pogorzały miało to, że w obliczu zupełnie nowego dla nich wyzwania czuli ogromne wsparcie kibiców ŁKS-u. – To wsparcie czuliśmy na trybunach, ale też na mieście. Ludzie zaczęli mnie kojarzyć, podchodzili do mnie, gdy byłem na zakupach z rodziną, klepali po plecach, mówili „będzie awans, trenerze”, „wierzymy”, „wreszcie mamy sztab z ludźmi, którzy mają ŁKS w sercu”. To są sytuację, które człowieka budują, dodają pewności. Wspaniale byłoby, gdyby ta historia znalazła wtedy swoje piękne zwieńczenie. Jak się jednak okazało, to nie był jeszcze jej finał. To był tylko punkt zwrotny w filmie, który wszyscy bardzo mocno przeżyli – przyjaciel głównego bohatera zginął, ale akcja toczy się dalej – żartował.
Przed rozpoczęciem trwającego sezonu Drechsler dostał od Tomasza Salskiego propozycję objęcia funkcji trenera przygotowania motorycznego w nowo tworzonym sztabie Kazimierza Moskala. – Traktuję tę zmianę jak awans, bo pod moją opieką znalazł się obszar, za który samodzielnie odpowiadam. Przesuwam pionki na planszy, kontroluję odpowiednie wskaźniki i daje to konkretny, namacalny efekt. Pomysł, który zaproponowałem trenerowi Moskalowi został przez niego dobrze przyjęty. Trener jest doświadczonym szkoleniowcem i ma swoje sprawdzone metody treningowe, które zaproponował na naszym pierwszym spotkaniu – połączyliśmy je w całość z moją wizją i stworzyliśmy z tego kombinację, która moim zdaniem funkcjonuje bardzo fajnie – przekonywał.
Drechsler jest zdania, że o sile sztabu szkoleniowego ŁKS-u stanowi połączenie młodości z doświadczeniem. – Trener Moskal przeżył w piłce bardzo dużo i dzięki temu potrafi odpowiednio reagować na różne sytuacje. Wiele meczy już wygrał, wiele meczy już przegrał; wie, jak zareagować po porażce 0:5, a jak kiedy zespół wygrał pięć meczów z rzędu. Trudno, żebyśmy jako trzydziestokilkulatkowie mieli taką wiedzę – musimy ją dopiero zdobyć. Uważam, że świetnie się uzupełniamy – my mamy trochę inne spojrzenie na pewne sprawy, inaczej mówimy do zawodników, mamy z nimi innego rodzaju relacje. Trener jest sobą, my jesteśmy sobą i razem tworzymy całość, która dobrze funkcjonuje. Oczywiście pomagają nam w tym dobre wyniki, bo kiedy ich nie ma, pojawiają się emocje, z którymi trzeba wygrać: często niezbędne jest zburzenie czegoś i zbudowanie tego na nowo, zmodyfikowanie wcześniej przyjętego planu. Na razie realizacja naszego planu idzie jednak dobrze i obyśmy jak najdłużej mogli pracować w tak miłej atmosferze – podkreślił asystent trenera Biało-Czerwono-Białych.
Gdzie Drechsler widzi się w przyszłości? – Marzą mi się jak największe sukcesy z ŁKS-em. Chciałbym, żeby ten klub rósł i wzmacniał swoje struktury; żeby stadion był cały czas wypełniony, żeby zwiększała się rzesza naszych kibiców. Jestem łodzianinem i chciałbym za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat móc wspominać, że miałem swój wkład w stworzenie w czegoś naprawdę trwałego i scementowanego. Nie wiem, czy skończy się to mistrzostwem Polski, wygraną w Lidze Mistrzów czy po prostu awansem do Ekstraklasy, ale jeśli ten klub będzie funkcjonował bez problemów finansowych i będzie stanowił ważną część życia każdego łodzianina, to będzie można potraktować to jako sukces – zakończył.
Drugiego odcinka podcastu „Po gwizdku” można posłuchać w całości TUTAJ.